poniedziałek, 1 grudnia 2014

2

 Niena­widzę siebie.
Za dużo złego so­bie zro­biłam,
 by móc pat­rzeć so­bie pros­to w oczy,
 bez ich zamknięcia.

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Co trochę zabawne, bo wydarzyło się to trzy, może cztery lata temu. Stałam z Lilian na Hiszpańskiej plaży. Patrzyła na mnie wielkimi srebrnymi oczami. Moja kochana przyjaciółka. Ręce miałam założone na piersi, wiatr rozwiewał nasze włosy. Byłam przygnębiona, w sumie, załamana, tym czego się dowiedziałam. To było takie nieoczekiwane. Nie mogłam się przygotować na ten cios. Zawsze mam scenariusze tego, co może się zdarzyć, zawsze mam prawdopodobne opcje w umyśle. A tego nie mogłam przygotować, przewidzieć. Pokruszyłam się wtedy. 

- Daj spokój, Rita - westchnęła Lili. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptała, obejmując moje sztywne ciało. Dziewczyna jest ode mnie o głowę niższa, wtulała twarz w podstawę mojej szyi. Nie przytuliłam jej. Nie umiałam. Byłam taka skostniała. - Słońce... Kochanie... Miej to w dupie, albo w cipie, zależy co masz pojemniejsze. 

Rozwaliła mnie tym tekstem. Śmiałam się jak idiotka prawie minutę. Potem wybuchnęłam płaczem i opadłam na brudny piasek, tonąc we łzach. Wtuliła mocno swoją głowę w moje ramię, jakby to miało mi dodać otuchy. Nie dodało. Powiem szczerze, dobiło mnie to jeszcze bardziej. Odsunęłam się, nadal płacząc, jak idiotka. Odgarnęłam włosy do tyłu i wstałam chwiejnie. Szłam, lekko się zataczając. Lilian za mną nie podążała. Liczyła, że jak się ogarnę, to się odezwę. Albo spotkamy się następnego dnia. 

Nie spotkałyśmy się, już się nie odezwałam. Następnego dnia siedziałam w pociągu do Pragi. Moja rodzina nie wiedziała, że do nich jadę. Nie wiedziała, że nie zabiłam tamtego alfy. Jak przyjechałam, jak stanęłam w progu, powitali mnie z dumą. Rita zabiła jednego z groźniejszych zachodnich alf. Gówno prawda. Dowiedziałam się czegoś i skapitulowałam. Jak taka idiotka. Oczywiście ojciec, jak się dowiedział, był wściekły. Ale mnie to wtedy nie obchodziło. Nie wychodziła prawie z pokoju, prawie trzy miesiące chowałam się w czterech ścianach, z zasłoniętymi żaluzjami, nie jedząc prawie w ogóle, pijąc może ćwierć litra dziennie. 

Reszta nie wiedziała, o co chodzi. Dobijali się do mnie, lecz bezskutecznie. Czasem jedynie Rickowi wsuwałam szparą pod drzwiami liściki, ale on nic nikomu nie mówił. 

Kiedy już udało mi się jako tako pozbierać, wyszłam z pokoju. Schudłam... oj dużo. Potem w tydzień przytyłam chyba z dziesięć kilo. Ale nie więcej. W sumie zawsze byłam bardzo szczupła, ale po tym, stałam się najzwyczajniej w świecie chuda. 

Do tej pory, jak wspominam to wszystko, myślę, jaką debilką byłam, wciąż jestem, i jest mi tak cholernie źle, bo nie potrafię tego zmienić. Moja rodzina, poza Rickiem, nadal nie wie, co się wtedy wydarzyło, i niech tak pozostanie. 

~*~

Rick obejmował siostrę. Przyciskał do jej ramienia jakąś koszulkę, która leżała na kanapie. Straciła trochę krwi, ale musieli najpierw jej podać surowicę, dopiero potem zająć się raną. Trzeba będzie szyć. Widmo rozerwało jej skórę niemalże do kości, dlatego się zaraziła. 

Powoli dojeżdżali do domu Seven'a, z którym się skontaktowali i obiecał, że gdy przyjadą, natychmiast ktoś zajmie się ramieniem córki Owell. Rita oddychała jakby coś utknęło jej w gardle, głowę wsparła na ramieniu brata.Z jej ust wypłynęło trochę krwi, osadziło się w kącikach ust dziewczyny. Brat coś do niej mówił, lecz ona słyszała to, jak przez mgłę.

Nagle pojazd zahamował, Rick wziął siostrę na ręce i razem z rodzicami biegł do domu Seven'a, który stał na zewnątrz, czekając na ich przyjazd. Mężczyzna poprowadził ich przez garaż, do tylnych drzwi pomieszczenia. Znaleźli się w jakimś sterylnym pokoju z kozetką, krzesłem, blatem, strzykawkami, igłami, probówkami i wieloma innymi.

- Połóżcie ją i podajcie może jakiś środek przeciwbólowy - powiedział Aaron, który wszedł do pomieszczenia. Dobrze znał się na lecznictwie, często zaszywał rany innym, nastawiał kości i tak dalej. Rick zdjął fiolotowowłosej resztki koszulki. Wziął od ojca strzykawkę i wbił igłę pod obojczykiem dziewczyny, po czym nacisnął tłok. Nastolatka syknęła cicho. Ojciec Owell wyszedł z pomieszczenia. Zostali tylko Aaron i Rick. Ten pierwszy zaczął oczyszczać ranę jasnookiej spirytusem, krzywiła się, ale jakby z odruchu leżała nieruchomo. Chłopak nie patrzył na jej ciało naznaczone pajęczyną blizn. Brzydziło go to i jednocześnie fascynowało. Ile walk musiała stoczyć, by nabyć te wszystkie znamiona? Spojrzał na jej twarz wykrzywioną bólem. Miała dwa, może trzy maleńkie, ledwie widoczne ślady. Wrócił do oczyszczania rany, czując na karku wzrok brata poszkodowanej.

Kiedy zszył rozszarpane mięśnie i skórę nałożył opatrunek z gazy i pozwolił Rick'owi zanieść dziewczynę do jej pokoju. Mamrotała coś pod nosem, była na wpółprzytomna. On wolał, by zemdlała, przynajmniej miałaby na chwilę spokój od bólu. Nocna Furia i Moonlight koczowały pod drzwiami jej pokoju. Gdy zobaczyły właścicielkę podkuliły ogony i zaczęły piszczeć. Chłopak wpuścił je przodem do pokoju. Położył siostrę na łóżku. Przegrzebał jej rzeczy i przebrał ją w dres. Zakrył zmarzniętą niewiastę z cichym westchnieniem. Dlaczego ona tak często pakowała się w śmierć? Śpieszyło jej się na drugą stronę, czy jak? Poczekał, aż zasnęła, dopiero wtedy wyszedł zostawiając ją z psami, ułożonymi po obu bokach łóżka.

Zszedł do kuchni, gdzie zastał Seven'a i Mike'a oraz Aarona. Reszta się pewnie zmyła do domów, a lokatorzy spać. Aaron spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. Usiadł koło chłopaka i odetchnął głęboko.

- Naraziłeś dzisiaj wszystkich - warknął cicho Rick. Był co najmniej wściekły, przez tego chłopaka jego siostra mogła zginąć.

- Wiem - odwarknął młodzieniec. - Przeżyje, okej?

- Co z tego, że przeżyje? Naraziłeś każdego z nas, siebie także. Zachowałeś się, jak nieodpowiedzialny idiota! I ty śmiesz nazywać siebie łowcą? - natarł na niego wciąż na tyle cicho, by mężczyźni siedzący przy stole go nie usłyszeli.

- Czasu nie cofnę, więc sobie daruj, a przepraszać nie zamierzam - wysyczał i wyszedł trzaskając drzwiami.

~*~

Dziewczyna otworzyła oczy z jękiem. Czuła straszny ból w niemal całym ciele. Uniosła prawą rękę i potarła oczy. Usłyszała ciche skomlenie i piski. Wyciągnęła rękę poza skrawek materaca. Psy polizały jej palce i potarły nosami, wyraźnie zmartwione stanem właścicielki. Jasnooka sapnęła, gdy poczuła nagłe pulsowanie, kiedy chciała poruszyć lewą ręką. Przed oczami stanęły jej wydarzenia, które miały miejsce, nim przed jej oczami stanęła ciemność. 

- No tak, Widma - wychrypiała do siebie. Przez kilka następnych minut zbierała siły, by się podnieść. Usiadła ociężale i rozejrzała się po pokoju. Była tam tylko ona i jej psy. Odetchnęła cicho. Wstała na nogi, ale się zachwiała, więc podparła się ściany. Moonlight zapiszczała niespokojnie. - Ćśś, maleńka. Nic mi nie jest - zapewniła dziewczyna. Szła powoli, wspierając się ścian i mebli w stronę łazienki. 

Spojrzała w lustro leniwie. Nie zdziwił jej widok całej sinej twarzy i przekrwionych oczu z popękanymi żyłkami. Co więcej, myślała, że jest w znacznie gorszym stanie. Westchnęła cicho i spuściła głowę, by opłukać twarz letnią wodą. Po chwili odsunęła się od umywalki i z wielkim wysiłkiem zdjęła przez głowę koszulkę, w którą ktoś ją przyodział, gdy była nieprzytomna. Zapewne Rick.

Spora część ramienia i górna część klatki piersiowej była przysłonięta biało-czerwono-żółtym opatrunkiem. Skrzywiła się na jego widok. Albo mocno krwawiła, albo była nieprzytomna kilka dni i reszta bała się ją ruszyć. Odkleiła taśmę od skóry i wrzuciła gazy do zlewu. Spojrzała na pozszywaną gęsto i precyzyjnie ranę. Niezła robota, dotknęła lekko rozpuszczalnych szwów, które tkwiły w jej ciele. Obejrzała ranę. Gdzieniegdzie wypływała krew i ropa, ale dało się tego szybko pozbyć.

Rozebrała się do naga i weszła pod prysznic. Gorąca woda trochę ją otrzeźwiła i sprawiła, że skóra dziewczyny nie była już tak sina, jak wcześniej. Krążenie krwi nieco się obudziło. Odgarnęła z czoła mokre włosy, odrzucając głowę w tył. Nieliczni ludzie kąpali się w niemalże wrzątku, ona się do nich zaliczała. Ba! Gdyby mogła ustawiłaby wodę jeszcze cieplejszą. Jęknęła cicho i zakręciła korek. Wyszła z pod prysznica, owijając ciało wielkim ręcznikiem, który sięgał jej niemal do kostek.

W pokoju powoli ubrała się w pierwsze lepsze rzeczy, jakie wpadły jej w ręce i skierowała się do kuchni, psy szły za nią. W domu poza ich trójką nie było chyba nikogo. Spojrzała na zegar ścienny. Dochodziła dziewiąta rano, to wszystko wyjaśniało. Postanowiła zrobić sobie sama nowy opatrunek, udała się do ich "lecznicy", jak to oni nazywali. Wygrzebała z szafek wszystkie potrzebne rzeczy i zdjęła koszulkę, po czym zaczęła oczyszczać ranę, starając się być bardzo precyzyjną.  Już po kilku minutach przyklejała opatrunek do skóry i mogła się ubrać. Wróciła do kuchni, by coś zjeść i się napić. Czuła, że jest trochę odwodniona, a i pewnie jej towarzyszki nic nie jadły odkąd straciła przytomność. Nie dlatego, że nikt nie pomyślał, by je nakarmić. Na pewno przynosili im jedzenie i picie do pokoju, ale one na to nie reagowały. Zawsze tak było, że gdy ona nic nie jadła, one także głodowały. Otworzyła lodówkę, znalazła na pułkach kilka puszek karmy dla psów i dla siebie jajka, masło oraz ser. Najpierw nakarmiła psy. Zawsze przekładała je ponad siebie, poza tym egoizmem było dla niej, żeby jeść jako pierwsza, gdy jej pupile głodują. Nałożyła Furii i Moonlight góry jedzenia do misek i zabrała się za nagrzewanie patelni. Gdy już była odpowiednio ciepła rozbiła na nie jajka, które posoliła.

Zabrała się za gotowy już posiłek. W między czasie wypiła trzy szklanki wody i nadal jej było mało. Po chwili wciągnęła w siebie prawie dwa litry, ale pomogło jej to. Gdy już zjadła, pozmywała naczynia i zaczęła rozglądać się po domu, nie miała jeszcze okazji, by pozwiedzać. Na parterze nie było nic ciekawego, salon urządzony w dziwnym stylu, kuchnia, garaż, lecznica i pokój oraz gabinet Seven'a, piętro i przybudówka okazały się równie nudne. Jasnooka wróciła do lecznicy i wzięła silne proszki przeciwbólowe. Jutro musiała być w stanie iść do szkoły i prawdopodobnie na łowy.

Wyszła przed dom, usiadła na ławce z podciągniętymi pod brodę kolanami. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż nadal nie wie, jak długo była nieprzytomna. Postanowiła zagadać o to do Rick'a, gdy ten już wróci do domu. Znalazła na parapecie za sobą papierosy, więc postanowiła się poczęstować. Odpaliła i zaciągnęła się. Wiał lekki wiatr, całkiem przyjemny. Nocna Furia usiadła na schodach werandy, a Moonlight zaczęła hasać po ogrodzie. Gdzieś na żwirowanej drodze słychać było kroki. Po chili na horyzoncie pojawił się Rick. Dziewczyna pomachała bratu.

- No proszę... Śpiąca Królewna się obudziła - zaśmiał się. Widać było, że mu ulżyło, gdy tylko ją dostrzegł. Otworzył furtkę i wszedł na ogród wyraźnie rozluźniony. Usiadł koło siostry na ławce. - Jak się czujesz młoda?

- Jakby przejechał mnie walec - uśmiechnęła się lekko. Położyła głowę na ramieniu chłopaka. - Ile byłam nieprzytomna? - spytała cicho. Uznała, że dwa dni to minimum, zważywszy  na to, jak bardzo bolały ją mięśnie, którym zabrakło ruchu.

- Cztery dni. - odpowiedział lekko.

- Czyli jest niedziela.... - zmarszczyła brwi. - Więc gdzie wszyscy?

- Tutejsi chodzą na trzygodzinne msze, ja byłem w mieście poszukać roboty, a reszta naszych odwiedziła las.

- Mhm... - mruknęła.

*_*-*_*-*_*-*_*
 
Podoba się? Mam nadzieję. 
Wraz z nowym rozdziałem nowy wygląd bloga. Wiem, trochę to trwało, ale hej, mogło trwać jeszcze dłużej. 
Dobra, nie przynudzam.
Będę wdzięczna za wszystkie komentarze, nie zależnie czy się podoba, czy nie. 

Pozdrawiam,
Atti. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz