wtorek, 30 czerwca 2015

4

Miewam bardzo realistyczne sny,
gwałtownie budzę się w środku nocy, 
przez jakiś czas nie mogę rozróżnić,
co jest rzeczywistością,
a co nią nie jest...
Coś w tym rodzaju.

Jest środek nocy. Dlaczego nie śpię? Miewam koszmary. I to cholernie realistyczne. Czasem po przebudzeniu nie umiem odróżnić jawy od snu. Za oknami wilcze wycie. Mrozi krew w żyłach. W sobotę pełnia. Pewnie jest tu wielu nie znalezionych mięsożerców. Nie chcę iść na zbliżające się polowanie, ale za pewne nie będę miała wyjścia. 

Uhh, jak ja nienawidzę tej roboty. 

Dlaczego śnią mi się wilkołaki?

Dlaczego akurat one?

Nienawidzę swojego życia. 

Czyli jak statyczna nastolatka.

~*~

No i zaczynamy listopad. Zbliża się kalendarzowa zimna. Jeszcze prawie dwa miesiące, ale wiatry już się wzmogły, nikt by się nie zdziwił jakby spadł śnieg. W tej części kontynentu to norma. 

Dziewczyna westchnęła ciężko. Była tego ranka zdenerwowana, na siebie, na swoje włosy, na rodzinę i zbliżające się popołudnie, kiedy zaczną zwiady i prawdopodobne polowanie. Nie pozostało jej chyba nic innego, jak spiąć włosy w ciasnego koka.

- No jasne Rita, za chwilę być może znowu będziesz musiała zabić, ale myśl o kiepskiej fryzurze - mruknęła do siebie, naciągając na nogi spodnie. Schowała twarz w dłoniach. W każdej chwili mogła zniknąć. Zmienić osobowość, zamieszkać gdzieś, gdzie nikt by jej nie znalazł. Nie zrobiła tego, bo wiedziała, że od instynktu łowcy nie ucieknie. Słyszy o dziwnym morderstwie, instynktownie reaguje. Tego się uczyła przez całe życie. 

Wstała i zeszła na dół. Byli prawie wszyscy mieszkańcy, a było ich sporo. Podeszła do kosza z owocami i wzięła jabłko, po czym obmyła je pod strumieniem wody i zaczęła jeść. 

- Jesz coś poza jabłkami? - zadrwił Aaron. Chyba chciał ją sprowokować, nie wyszło. Skończyła konsumpcję owocu i wsypała karmy do misek Moonlight i Nocnej Furii, potem wyszła z pomieszczenia poszukać brata.

Psy podążały za łowczynią przez cały czas, zignorowały jedzenie. Przeszła cały dom, aż w końcu zobaczyła  Ricka przez okno jego pokoju. Zbiegła ze schodów i wyszła na ogród. Usiadła obok chłopaka na trawie. Zapaliła papierosa. Siedzieli w milczeniu przez dłuższą chwilę nucąc tą samą piosenkę o wolności zasłyszaną niegdyś na południu.

- Wiesz, co jest najgorsze? - spytał, gdy wyszli poza teren posiadłości i skierowali się w stronę szkoły.

- Co? - dziewczyna uniosła brew.

- Że my nigdy nie będziemy wolni, jak ludzie w tej piosenki.

Więcej się do siebie nie odezwali. Przy szkole rozeszli się w swoich kierunkach. Rita spojrzała na swój plan. Biologia. Nie tak źle, wzruszyła ramionami i ruszyła do zachodniego skrzydła, gdzie znajdowała się sala sto pięć.

Westchnęła ciężko, oparłszy się o parapet. Potarła twarz dłońmi. Tego dnia była wyjątkowo zmęczona. Wskazówki zegara powiedziały, iż lekcja rozpocznie się dopiero za osiem minut. Czyli miała sporo czasu. Sięgnęła do torby po oprawioną w skórę książkę. W zasadzie był to dziennik, choć nie byle jaki. Bestiariusz. Czyli zeszyt, w którym łowcy zapisują swoje spostrzeżenia dotyczące różnych bestii. Ona swój dostała od pewnego mężczyzny, którego uratowała przed wampirem, zaś ten poświęcił swoje życie dla niej, gdy zaatakował ją demon. Ostatkiem sił dał jej swoje notatki, z których nauczyła się wiele rzeczy, których nie nauczyli jej rodzice ani nikt inny. Jego punkt widzenia na sprawę zupełnie się różnił od wszystkich, którzy ją otaczali.

Przeczytała strony o wilkołakach, choć na pamięć znała słowa na nich zawarte. Nawet nie zauważyła, jak minęły te minuty i musiała wejść do sali. Zamknęła dziennik i schowała go w torbie, z której po kilkudziesięciu sekundach wyjęła zeszyt przedmiotowy i podręcznik.

~*~

Zajęcia kończyli wuefem. Rita wciąż nie ćwiczyła. Postanowiła nie narażać się na naderwania, stłuczenia, czy coś jeśli nie było to konieczne. Wciąż nie zagoiła się jej rana na ramieniu, choć szło bardzo dobrze. Westchnąwszy ciężko, oparła się o brudną ścianę budynku. Padał deszcz, a tam był daszek, mimo tego nauczyciel postanowił przeprowadzić lekcje na zewnątrz. Było widać, że lubi katować dzieciaki. Ale to dobrze, bo przynajmniej się czegoś nauczą. 

Dziewczyna nie była specjalnie zainteresowana patrzeniem jak dojrzewające nastolatki biegają wkoło po pseudo trawniku. Pseudo, bo tyle trawy tam było, co powodów, dla których ktoś mógłby uznać, że Widma są w porządku. Wyjęła z torby bestiariusz. Ale szybko go schowała widząc wzrok nauczyciela. Żadnego czytania, okej. Usiadła na zimnej, betonowej nawierzchni, wysunęła nogi przed siebie, na deszcz. W takich momentach cieszyła się, że nosi ciężkie, nieprzemakalne buty po ojcu. 

Na szczęście lekcja minęła szybko. Bo Ricie zrobiło się tęskno do domu, a to zły znak. Dźwignęła się z ziemi i poszła w stronę szkoły, by odczekać ostatnie minuty do końca pod dachem. Potem ruszyła w stronę posiadłości Seven'a żwawym krokiem. Ulewa mijała, na dworze powstała niezła chlapa. 

- Cudownie - mruknęła pod nosem, narzuciła na głowę kaptur i przyspieszyła. Po głowie cały czas krążyły jej różne piosenki o walce i silnej woli. Czuła w sercu wzbierający lód.

~*~

Weszła do domu cała przemoczona, w przeciągu kilku krótkich minut zdążyło się strasznie rozpadać. Zdjęła w korytarzu kurtkę i buty. Chciała rozebrać się do bielizny, bo dosłownie z niej kapało, lecz wątpiła, by Seven  i reszta dobrze to przyjęli. Z westchnieniem wykręciła przemoczonego koka. Przetarła twarz ręką i ruszyła na boso do pokoju ze skarpetkami w ręce. Na schodach spotkała Eve, która na jej widok wybuchnęła szyderczym chichotem. No jasne, jej udało się umknąć ulewie, więc można się ponaśmiewać z innych. Strasznie to typowe.

Pokonała ostatnie stopnie i niemal wbiegła do pokoju, który zastała otwarty. Zacisnęła pięści i zacisnęła szczęki. Poczuła wściekłość, która rozchodziła się lodem po ciele. Odetchnęła głęboko. Nie mogła dać się ponieść emocjom. Wkroczyła do pomieszczenia i odkryła, że to jej psy. Musiały otworzyć sobie drzwi. Zaśmiała się cicho. Jak zwykle założyła, że ktoś włamał się jej do pokoju i grzebał w jej rzeczach. Takie podejrzenia były bardzo w jej stylu. Przegoniła z łóżka Moonlight i padła na posłanie z błogim westchnieniem. Rozpuściła włosy, po kilku minutach wstała, skierowała się do łazienki. Tam zdjęła oblepiające jej ciało ubrania, opadły z plasknięciem na podłogę. Weszła pod prysznic, ciepło wody przekręciła na maksimum. Po chwili jej organizm zalała kaskada wrzącej wody. Odchyliła głowę z cichym mruknięciem, po czym zabrała się do namydlania. Zaczęła od nóg, jak zawsze, potem przeszła na pośladki i dolną partię pleców, by dosięgnąć drobnych piersi i szyi oraz łopatek i ramion. Delikatnym mydłem do twarzy oczyściła także ją, a płynem do higieny intymnej dokładnie umyła najwrażliwsze części swojego ciała. Po spłukaniu mydlin wylała na głowę sporą ilość szamponu do włosów i po kilku minutach mogła wychodzić, odświeżona i w miarę gotowa na łowy. Stanęła nago przed zlewem, nad których wisiało spore lustro. Dotknęła resztek szwów na skórze. Rana zagoiła się bardzo szybko. Dziewczyna uśmiechnęła się do swojego anemicznego odbicia z lekkim zadowoleniem.

Weszła do pokoju, przekopała tam ubrania, które wciąż tkwiły w torbie i ubrała się w czarne bojówki i obcisłą czarną bokserkę, którą wsadziła w spodnie podtrzymywane skórzanym pasem wojskowym. Po piętnastu minutach zeszła do kuchni w psiej eskorcie. Ojciec spojrzał na nią zaskoczony. Reszta, poza rodziną, lustrowała jej blizny na ramionach i dekolcie. Zazwyczaj miała długi rękaw, który je zakrywał.

- A ty co? - uniósł brwi ten, który ją spłodził.

- Jak to co? Nie ma dzisiaj zwiadu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Jest, ale ty, Rick, Mark i James zostajecie w domu. Wezwiemy was w razie kłopotów.

- Aha. Spoko - wzruszyła ramionami i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej dwie puszki mokrej karmy, potem sięgnęła pod stół po wór karmy ważący czterdzieści kilo. Bez problemu wzięła go w jedną rękę i przeniosła na drugi koniec pomieszczenia, przyprawiając niektórych w szok. Nie podejrzewali Rity o taką siłę i każdy człowiek poszedłby na łatwiznę i albo przyniósłby sobie miski, albo pociągnął worek za sobą po podłodze. Niewzruszona łowczyni nałożyła karmę z worka i puszki i wymieszała to łyżką, po czym ją umyła. Zadowolone psy wzięły się za pałaszowanie kolacji.

Seven i reszta oraz jej rodzice obgadywali plan zwiadu, a dziewczyna totalnie ich ignorując przekopywała lodówkę w poszukiwaniu czegoś pozbawionego mięsa. Bez powodzenia. Zamknęła drzwi schładzarki i przywaliła w nie czołem. Poczuła na sobie wzrok kilku osób, zignorowała to i podeszła do kosza z owocami, wzięła jabłko i banana, to pierwsze opłukała pod zimną wodą.

~*~

Gdy wszyscy wyszli poszła do pokoju trochę się przebrać. Zmieniła tak naprawdę tylko bojówki na krótkie dresowe spodenki i boso zeszła do piwnicy. Rick jej powiedział, że mają tam całkiem niezłą siłownię. Tak naprawdę było to coś więcej. Były maty, worki i inne duperele. Rita zastanawiała się, jak często z tego korzystają. Jej brat właśnie zajmował jedno z pięciu stanowisk na całkiem konkretnym atlasie do ćwiczeń. Dziewczyna kiwnęła głową z uznaniem. 

Stanęła na macie i zabrała się za krótką rozgrzewkę, parę machnięć ramionami, pompek, pajacyków i przysiadów, bieg w miejscu. Krótko, a intensywnie. W dziesięć minut jej mięśnie były gotowe do działania. Podeszła do drążka do podciągania, zrobiła dwadzieścia powtórzeń. Trzydzieści sekund przerwy, w trakcie której nie próżnowała i robiła przysiady. Później trzydzieści powtórzeń, trzydzieści sekund przerwy z przysiadami i tak, aż dobiła do stu powtórzeń. Wtedy usiadła na ławeczce i pozwoliła sobie na półtora minutową przerwę. Wiedziała, ile to trwa, bo na ścianie wisiał cyfrowy zegar z minutnikiem i sekundnikiem, poza tym miała swój zegarek, na którym mogła sobie ustawić czas i po zakończeniu pikał. Dobrała na gryf odpowiedni ciężar, uznając iż czterdzieści pięć kilo to tak akurat. Tym razem zwiększała ilość powtórzeń tylko o dwa, zaczęła na czternastu, skończyła na dwudziestu, robiąc przerwy po trzydzieści sekund. 

Ogólnie ćwiczyła półtorej godziny, czyli jakieś piętnaście minut mniej, niż jej brat. Zrobili sobie krótką przerwę na nawodnienie i stanęli naprzeciw siebie na macie. Krążyli chwilę, ale Rick jak zwykle nie wytrzymał długo i zaatakował ją pierwszy, bez problemu uchyliła się od ciosu i wbiła pięść w jego brzuch. Bili się kolejne półgodziny. Nie uderzali z pełną siłą, a ich walka wyglądała, jakby wciąż się bronili, w ogóle nie wkładali serca w atak, lecz to nie była prawda, znali swoje techniki już tak dobrze, iż nie mogło to wyglądać inaczej.

Zmęczeni po dość długich ćwiczeniach weszli na górę, gdzie James i Mark grali w pokera na psią i kocią karmę. Rita zmarszczyła nos. 

- W pokera się gra na kasę, a nie karmę. 

Chłopcy ją zignorowali, więc poszła na górę, do swojego pokoju, by wyjąć z torby buty do biegania i zmienić spodnie na długie oraz zarzucić na ramiona bluzę. W korytarzu przywołała psy gwizdnięciem. W trójkę wybiegły na żwirowaną drogę. Zarzuciła na głowę kaptur i wsunęła w uszy słuchawki. 

Błądziła między domami w nieznanym sobie kierunku. Zatrzymała się między rzędami rozpadających się kamienic przy ulicy oznaczonej tabliczką z napisem kanałowa. Rozchyliła lekko usta. Coś nieprzyjemnie pachniało. Dopiero po czterdziestu sześciu sekundach uświadomiła sobie, że mieszkają tu pewnie bezdomni. Ruszyła dalej. Moonlight i Nocna Furia dreptały przy jej bokach. Po półgodzinie znalazła się wśród domów jedno- i kilkurodzinnych. Owczarek nagle się zatrzymał, a husky wybiegł jeszcze kilka metrów, zaczął węszyć. Rita rozejrzała się ostrożnie, choć kaptur przysłaniał jej co nieco. 

Wtem dziewczyna znalazła się na ziemi przygwożdżona ciężarem wilkołaczego cielska. Jęknęła z bólu. Wilkołak był przemieniony na wpół. Człowiek o nieco zdeformowanych kończynach i dziwnych pazurach, porośnięty futrem. Zaryczał jej w twarz. Miał oddech śmierdzący zaawansowanym rozkładem. Psy zaczęły ich okrążać. Moonlight przycupnęła, szykując się do ataku. Wyprzedziła ją strzała kuszy przeszywająca skroń Oniego. To wszystko trwało zaledwie kilka sekund, lecz fioletowowłosa miała wrażenie, że leżała pod jego ciężarem kilka długich minut. Zrzuciła z siebie truchło. Szybko wstała. W ich kierunku truchtał zakapturzony mężczyzna. 

- Nic ci nie jest? - spytał zatrzymując się w odległości czterech metrów. Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem. Po głosie poznała, że jest młody, lecz doświadczony. Świetnie celował. Nie wiedziała, gdzie dokładnie był, gdy strzelał, ale podejrzewała, że dystans wynosił około trzydziestu metrów i więcej. 

- Żyję - odparła znużona. - Dałabym sobie radę. 

- Mimo wszystko w takich chwilach mówi się dziękuję. - Zdjął z głowy kaptur i wyciągnął rękę. - Marcus. 

- Nie prosiłam o pomoc - uniosła brew i powtórzyła jego gest. - Rita - Uścisnęli sobie ręce. 

- Ta nowa. 

- Ta nowa - skinęła głową. Uniosła wzrok. - Uważaj! - krzyknęła i odepchnęła go w bok, wyciągając przy tym sztylet z pochwy na jego udzie. Wbiła go w  ramię ghula. Stwór ryknął przeraźliwie. Psy zawarczały wściekle. Oni zwalił dziewczynę z nóg, uderzyła głową o mur. Marcus załadował kuszę i strzelił prosto w oko potwora. - Auu.. - stęknęła łowczyni. Chłopak pomógł jej wstać. - Kurwa - przeklęła. - Jak ja nienawidzę tych gówien. - Marcus zachichotał, a ona schyliła się po jego sztylet, nadal tkwiący w ciele  potwora. Wytarła o spodnie jego krew i podała chłopakowi. 

- Dzięki. 

- Nie ma za co - zmrużyła oczy z delikatnym uśmiechem. - Dobrze strzelasz.

- Wiem - odpowiedział uśmiechem. - Gdzie cię odprowadzić? 

- Nie chcę, żebyś mnie odprowadzał. 

- Uważaj, bo dam ci wracać na drugi koniec miasta bez broni. A swojej ci nie oddam, choć nie wątpię, że o nią zadbasz. 

- Czyli wiesz, gdzie mieszkam?

- To było pytanie grzecznościowe. Chyba wszyscy wiedzą. 

- No jasne - wydęła usta w kaczy dziubek i odwróciła się na pięcie. Przed postawieniem kolejnych kroków powstrzymał ją uścisk ramienia. 

- W drugą stronę. 

- Oczywiście, że tak. Przecież wiedziałam - przewróciła oczami i ruszyła. 

Marcus się wyszczerzył.

*_*-*_*-*_*-*_*

Dzień dobry! 
Na wstępie przeproszę na półroczną nieobecność. Komputer mi się zepsuł i dopiero teraz jest w stanie w miarę użytkowym. Postaram się Wam to jakoś wynagrodzić i liczę, że nie zapomnieliście w ogóle o tym blogu XD. To byłoby przykre, mega, ha.
Mam nadzieję, że rozdział jest zjadliwy. 
Szczęśliwych i bezpiecznych wakacji! :*

Pozdrawiam,
Atti.