środa, 24 grudnia 2014

3

 - Jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole?
- Drzwi, którymi wychodzę.

Poniedziałek. Muszę iść do szkoły, choć bardzo nie mam na to ochoty. To wiąże się z integrowaniem z wieloma osobami w moim wieku. Większość z nich nie ma pojęcia, o tym jak fatalnie zapowiada się ich życie. A Nowy Poznań to miasto bardzo tolerancyjne i ogólnie cała okolica lubi łączyć się z Onimi  inaczej wyglądającymi i tak dalej, cudownie chodzić do szkoły z osobami, które być może będę musiała kiedyś zabić. Na szczęście moi rodzice pilnują się zasad miejsca, w którym mieszkają. Tutaj jedną z nich jest: Łowcy mogą zabijać tylko tych, którzy zagrażają niewinnym. Uf, chyba bym popadła w totalne załamanie, gdybym znów musiała wybijać wszystkich, którzy nie byli ludźmi w mieście i okolicy. 

Mimo iż jeszcze nie ma szóstej rano słyszę krzątanie się mieszkańców tego domu pełnego nastolatków. Więcej tutaj osób poniżej osiemnastki, niż dorosłych. Trochę mnie to zastanawia. Własnych domów nie mają? W sumie o to samo można by spytać mnie. W końcu jakby nie patrzeć budynek ten nie należy choćby w niewielkim stopniu do moich rodziców. Fakt, kuzyn ojca i tak dalej, ale to coś zupełnie innego. 

W sumie chyba powinnam ruszyć przykładem innych i zacząć się ogarniać. Ale mi się nie chce. Rodzice pewnie by mi kazali zostać w domu, gdyby nie to, że mimo wszystko mam poczucie obowiązku i mimo wielkiej niechęci i doskwierającego barku i tak pójdę do szkoły. Może nawet będę musiała się kłócić. Rodzice.

Albo mi się wydaje, albo ktoś przed chwilą krzyknął moje imię. Tak, pewnie mi się wydaje... No dobra, jednak nie. Eh. Czyli muszę wstać. Na dobry początek dnia długi prysznic, a potem, o zgrozo, śniadanie z nieco powiększoną rodziną. Cudownie.

~*~

Rick siedział w kuchni nieco rozbawiony. Jego rzekoma rodzinka rozmawiała jak gdyby nigdy nic o łowach i zabójstwach z ostatnich kilku dni. Już zapomnieli, że Rita mogła umrzeć przez głupotę tego Aarona. Chłopak spojrzał na dwa psy siedzące przy miskach i patrzące na niego błagalnym wzrokiem. No tak, jego siostra jeszcze nie wstała, ale psiaki wiedziały, że już z nią lepiej, więc przestały warować przy jej łóżku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wstał z krzesła i napełnił sukom miski. Od razu zabrały się za pochłanianie sporej ilości karmy.

Na schodach dało się słyszeć kroki, lecz ciężko było stwierdzić do kogo należą. Mogły być Jamesa, Rity albo Eve. Zdecydowanie za dużo ludzi pomieszkiwało u Seven'a. Jak on z wszystkimi wytrzymywał? Rick nałożył na widelec trochę rozpaplanych jajek, zwanych potocznie jajecznicą, i wpakował sobie do ust. W ten czas wpadł do pomieszczenia James, zaraz po nim Rita. 

- Wybierasz się gdzieś? - spytał ojciec, marszcząc brwi. Aby zadać to pytanie musiał przerwać ożywioną konwersację ze swoją żoną. 

- Do szkoły - odpowiedziała dziewczyna podobnym gestem i podeszła do miski z owocami. Wzięła czerwone jabłko i opłukała je pod strumieniem wody w zlewie. 

- Żartujesz, prawda? Masz zostać w domu. - patrzył na nią twardo, a Rick'owi było jeszcze bardziej do śmiechu, niż chwilę wcześniej. Mike Owell znowu dał się wciągnąć w bezsensowną kłótnię ze swoją jedyną córką. Odwróciła się w jego stronę z uniesionymi brwiami. 

- Żartujesz, prawda? Nie zostanę w domu - odparła twardo i opuściła kuchnię, a psy, które już się najadły poczłapały za nią.

Dojadł śniadanie i również opuścił dom nie pożegnawszy się z nikim. Siostrę zastał na werandzie. Nie wiedziała, gdzie mieści się szkoła, trudno się dziwić. Rana się goiła dobrze, więc nie było o czym rozmawiać. Szli jak zawsze w milczeniu. Wyjątkowo Moonlight i Nocna Furia im nie towarzyszyły. 

Rick był w szkole, do której zmierzali, tylko dwa razy. Nie mógł powiedzieć, żeby atmosfera tam mu odpowiadała. Niektórzy nauczyciele byli w porządku, ale większość wydawała się zbyt bestialska i stara, by nadawać się do uczenia w liceum. O uczniach nie wspominając. I już nie tylko Oni, ale z ludźmi nie dało się dogadać równie bardzo, jak z wilkołakami. 

Wbrew pozorom budynek liceum znajdował się w miarę blisko domu Seven'a. Całość nie zachęcała do najmniejszego kontaktu z wnętrzem. Niegdyś białe ściany obecnie pokrywała czerń i szarość. Okna były duże, lecz brudne, nie przepuszczały zbyt dużo światła. Rita zagryzła wargę, obserwując nastolatków i dorosłych kotłujących się na dziedzińcu i mieszczącym się niedaleko boisku do koszykówki.  Wilkołaki grały przeciw wampirom, ale nie wyglądali na wrogów. Wydawało się nawet, że dobrze się razem bawią. Siostrę Rick'a z pewnością to choć trochę zaskoczyło, lecz nie dała nic po sobie poznać. Dziewczyna wyjęła z kieszeni zmiętą kartkę i rozwinęła ją. Patrzyła na nią przez chwilę, po czym spytała:

- W którym skrzydle jest sala dwieście siedem? - Chłopak myślał przez chwilę dość intensywnie. Miał w tej sali tylko jedną lekcję. Zagryzł wargę.

- W północnym. Tak mi się wydaje - powiedział w końcu. Tamtejsze liceum było dość nietypowe. Wybudowane w kształcie litery x.Budynek otaczał wysoki metalowy płot, który nie zachęcał, jak wszystko inne wokół. Była tylko jedna brama, która prowadziła na dziedziniec. Wolne przestrzenie między skrzydłami służyły najczęściej do ćwiczeń wuefistom i szybszego pokonywania odległości między salami uczniom.

- Wybacz Rick, nie wzięłam ze sobą kompasu - warknęła jasnooka. Założyła ręce na piersi. Do rozpoczęcia zajęć zostało około piętnaście minut, lecz dziewczyna chciała znaleźć salę jak najszybciej, bojąc się, że później się spóźni i zbłaźni na wstępie.

- Słońce? Czy jad Widma wyżarł ci mózg? - spytał zgryźliwie.

- Nie, wypalił oczy - warknęła, poprawiła torbę i ruszyła, walcząc z buzującymi emocjami. Czuła rozchodzący się pod ciele lód. Postanowiła znaleźć salę na własną rękę, jednak najpierw musiała zajrzeć do sekretariatu, by upewnić się, że ma prawidłowy plan. Pomieszczenie było naprzeciw wejścia do szkoły, więc ze znalezieniem jego nie było problemów. Rozmowa ze starszą kobietą z szopą szarych loków na głowie nie potrwała długo. Plan został zmieniony kilka dni temu. Dała jej nowy. Łowczyni spytała, jak dotrzeć do sali, w której rozpoczynała poniedziałkowe lekcje, ponieważ ta się akurat nie zmieniła. Panna Meredith była miła i wytłumaczyła jej dokładnie drogę. W tamtym momencie dziewczyna dziękowała Bogu, że na świecie są jeszcze miłe staruszki.

~*~

Spalił przed szkołą papierosa. Przywitał się z kilkoma osobami, która akurat jakoś szczególnie mu nie przeszkadzały i powoli ruszył w stronę pracowni matematycznej. Jego wzrok przykuły fioletowe włosy wyłaniające się z sekretariatu. Jednak nie zatrzymał na nich spojrzenia na tyle długo, by zobaczyć do kogo należą. Podejrzewał, że jakaś pierwszoklasistka pomyślała, iż zdobędzie popularność na farbowaniu włosów na pstrokate kolory. 

- Cześć, Mark - przywitał się z półdemonem, nie pokazywał po sobie żadnych emocji. 

- Cześć, jak tam? - spytał chłopak wesoło, on zawsze był wesoły. Poza tym był w porządku. 

- Za chwilę mam matmę, poza tym ujdzie, a tam? - Ich rozmowy zawsze były krótkie i treściwe. Nie rozwodzili się na dziwne tematy, które interesowały większość chłopaków w ich wieku. 

- Historia. Ja lecę. Miłego - rzucił i powoli ruszył w stronę zachodniego skrzydła, nie czekając na odpowiedź od łowcy, który wcale nie zamierzał nic mówić na pożegnanie. Tak było zawsze. 

Skierował nogi w stronę północnej części budynku. Po drodze czytał książkę, nie podnosił znad niej wzroku. Instynktownie omijał ludzi albo oni jego. Raczej nikt nie chciał się narazić temu chłopakowi. Po kilku minutach zatrzymał się i oparł tyłem o parapet. Dopiero po chwil zdał sobie sprawę, że nie jest jedyną osobą, która stoi przy tym podokienniku. Zerknął znad książki na tę osobę. Okazała się to być dziewczyna o fioletowych włosach, którą widział wcześniej. Ona też czytała. Postanowił ją zignorować i wrócił do lektury.

Po kilku minutach pojawiła się nauczycielka, wpuściła uczniów do klasy, przynajmniej tych, którzy przyszli przed dzwonkiem. Zajął swoje stałe miejsce w ostatniej ławce przy oknie. Dziewczyna także weszła do klasy. Usiadła przy ścianie. Uu, miejsce Lindy Smith, może mieć przez to problemy - pomyślał. Wyjął z torby książkę i zeszyt. Zerknął na zegarek. Do lekcji zostało siedem minut i czterdzieści sekund. Potarł czoło i odetchnął głęboko.

Do pomieszczenia zaczęła się schodzić reszta dzieciaków. Wraz z Lindą, która, gdy tylko zobaczyła, iż ktoś zajął jej miejsce, wpadła w złość, lecz starała się nie dać tego po sobie poznać. Szybkim krokiem ruszyła w stronę ławki. Chłopak dziwił się, że ta dziewczyna jeszcze nie połamała nóg na tych swoich cienkich  szpilkach. Choć z drugiej strony nie tak trudno się dziwić. W końcu blondi jest wampirem. Stanęła z założonymi rękoma przed nową, tamta uniosła na nią obojętny wzrok. Nie potrafił czytać z ich ruchu warg, ale fioletowowłosa wydawała się niewzruszona. Albo była wampirem, albo wilkołakiem, albo jakimś innym stworzeniem. Obstawiał wampira, zważywszy na niezwykłą bladość jej skóry. Linda cała się nastroszyła. Mimo odległości zobaczył błyskające w grymasie złości kły wampirki. Jej rozmówczyni wstała powoli, ale nigdzie się nie wybierała. Mówiła dość wyraźnie, by zdołał wyłapać strzępki słów.

- ...schowaj... nie robią na mnie wrażenia... nie obchodzi... nim komuś stanie się krzywda - automatycznie zbudował to w coś zrozumiałego. Kazała schować blondynie kły, które nie robiły na niej wrażenia, nie obchodziło ją kim albo czym jest, tudzież czyje miejsce zajęła i kazała jej odejść, nim komuś stanie się krzywda. Wymieniły między sobą jeszcze kilka zdań i po chwili Linda odeszła. Brunet uśmiechnął się lekko. Nowa sobie nagrabiła. Raczej nikt nie zadziera ze Smith, nie zabija, inaczej już dawno byłaby martwa, ale potrafi dopiec.

W chwili, gdy zadzwonił dzwonek rozpoczynający lekcje, Marcus uświadomił sobie, że Rita, jak ją przedstawiła nauczycielka, jest dość podobna do tamtego nowego z trzeciej c, pewnie byli rodzeństwem, choć z pewnością nie bliźniaczym.

- Zapiszcie temat - rozkazała nauczycielka, wskazując tablice. Uczniowie zabrali się za zapisywanie tematu i notatki, którą podawała panna Smart, potem zaczęli rozwiązywać równania, czyli sama nuda i nic, co mógłby zrozumieć przeciętny uczeń liceum.

~*~

Na lunch serwowali wątróbki. Wilcze. Rozejrzał się po sali. Były osoby, które to jadły i chyba nawet im smakowało. Skrzywił się. Niewinny wilczek został zabity, by stać się jego obiadem. Cudownie. Westchnął i przeszedł dalej, lecz nie znalazł nic, co byłoby zdatne do jedzenia. Prócz jabłek i wody. Uraczył się trzeba owocami i zaczął szukać wolnego miejsca. co było trudne zważywszy, że przyszedł na stołówkę jako jeden z ostatnich przez to, że zatrzymał go nauczyciel biologii. 

Westchnął ciężko. Kosz, okno na kosz, i drzwi. Tyle było wolne. Wybrał drzwi. Przy koszach zawsze siedzieli najwięksi frajerzy, nie mógł sobie pozwolić na to, by uznali go za jednego z nich. Straciłby cały respekt. Przez głupi brak miejsca w stołówce. Ten świat rządził się innymi prawami, niż wszystkie inne. 

Szybko usiadł na krześle, nim ktoś go wyprzedził i potarł czoło. Mógł się założyć, iż ktoś się dosiądzie, zważywszy na to, że na zewnątrz ciepło nie powalało i większość postanowiła zjeść w szkole. Przetarł jabłko podkoszulkiem i zabrał się za konsumpcję. Mark bez pytania usiadł na przeciw niego. Zajadał się mocno przypalonym królikiem. Chłopak się skrzywił, lecz nic nie powiedział, wiedząc, że demon odpowie pytaniem na pytanie. 

Rozejrzał się dyskretnie po stołówce w poszukiwaniu jakiś ciekawych osób, sprzeczek. Był ciekawy świeżych plotek. Ostatnio chyba było za spokojnie. Albo po prostu ci od Seven'a zgarniali mu całą robotę, nim on zdążył się o czymkolwiek dowiedzieć. To w sumie było dość prawdopodobne. Ponieważ nie pozostało mu nic innego, zagaił do Marka.

- Działo się ostatnio coś ciekawego? - udawał obojętnego, lecz nastolatek wiedział, o co chodzi i uśmiechnął się chytrze. No jasne, dowiedzieć się czegoś konkretnego od półdemona za darmo, to jak liczyć, że okłamywanie dzieci, że prostytutki to strażniczki lasu i nadzieja, że one nigdy nie dowiedzą się prawdy. - Co chcesz?

- Chyba nic. Nie mam pomysłu. - westchnął. Czyżby naprawdę nic nie chciał? To zupełnie nie podobne do tego gatunku. Wręcz niespotykane. - Do Seven'a się wprowadziła jakaś rodzinka, zresztą chyba chodzisz do klasy z jedną z nich. Ja chodzę z jej bratem. Dziwny typek. Do nikogo się nie odzywa i chyba zawalił rok. Kilka dni temu ta dziewczyna z trudem uszła z życiem po ataku Widm, które ściągnęły ghule, które natomiast ściągnął ten idiota, Aaron. Poza tym chyba nic, co mogłoby przykuć twoją uwagę. 

To dlatego dziewczyna nawet nie mrugnęła, gdy Linda szczerzyła na nią kły. Podziękował koledze. Zjadł ostatnie jabłko i z butelką wody w ręce opuścił stołówkę. Na korytarzach było kilka grupek, które prawdopodobnie nie pomieściły się w stołówce. Schował wodę do torby i skierował się na salę gimnastyczną. Szykował się wuef. Mieli najgorszego nauczyciela w szkole, wilkołaka, który zawsze wyrzucał ich na dwór. Wyjrzał przez okno. Padało. Cieszył się, że przynajmniej normalny deszcz, a nie sucha ulewa. 

Przywitał się z nauczycielem, który stał przy szatniach, czekając na uczniów i wszedł do jednego z pomieszczeń. Nie lubił się przebierać przy innych. Wszyscy wiedzieli czym się zajmuje i pewnie zdawali sobie sprawę, że jego ciało jest pokryte masą blizn, ale nienawidził tych wszystkich ciekawskich spojrzeń, bo zawsze ktoś się patrzył. Może niekoniecznie Oni, ale ludzie z pewnością. Zdjął przez głowę bluzkę. Na każdej ścianie wisiały szerokie lustra, widział swoje odbicie. Skrzywił się, patrząc na dość świeżą ranę zadaną przez wampira. Nie chciała się zagoić, choćby nie wiadomo co. Westchnął i ubrał koszulkę przeznaczoną na ćwiczenia na wuefie.

Po kilkunastu minutach szatnia wypełniła się po brzegi, a on narzucił na ramiona bluzę. Stanął w kącie, by nikomu nie przeszkadzać. Potem do pomieszczenia wszedł trener, kazał wszystkim wyjść na zewnątrz. Dziewczyny już czekały na korytarzu. Kilka z nich nie miało na sobie strojów. Widać lubiły się narażać.

Miał poprowadzić rozgrzewkę. Zazwyczaj osoby, które dobrze rozpoczynały lekcje, nie musiały później robić karnych pompek lub biegać. A rozgrzewka to dla niego pikuś. Wykonali kilka ćwiczeń i po chwili prawie wszyscy byli zmęczeni. Nie rozumiał ich, ale to pewnie kwestia trybu życia, który prowadził. Poza nim tylko Aaron i Eve byli łowcami, no i ta nowa, lecz podpierała ściany, ale nawet oni wydawali się być trochę zmęczeni. Trudno się dziwić, w końcu wychowankowie Seven'a.

*_*-*_*-*_*-*_*

Hohoho, i jak? Podoba się?
Wesołych świąt :*

Pozdrawiam,
Atti.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

2

 Niena­widzę siebie.
Za dużo złego so­bie zro­biłam,
 by móc pat­rzeć so­bie pros­to w oczy,
 bez ich zamknięcia.

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Co trochę zabawne, bo wydarzyło się to trzy, może cztery lata temu. Stałam z Lilian na Hiszpańskiej plaży. Patrzyła na mnie wielkimi srebrnymi oczami. Moja kochana przyjaciółka. Ręce miałam założone na piersi, wiatr rozwiewał nasze włosy. Byłam przygnębiona, w sumie, załamana, tym czego się dowiedziałam. To było takie nieoczekiwane. Nie mogłam się przygotować na ten cios. Zawsze mam scenariusze tego, co może się zdarzyć, zawsze mam prawdopodobne opcje w umyśle. A tego nie mogłam przygotować, przewidzieć. Pokruszyłam się wtedy. 

- Daj spokój, Rita - westchnęła Lili. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptała, obejmując moje sztywne ciało. Dziewczyna jest ode mnie o głowę niższa, wtulała twarz w podstawę mojej szyi. Nie przytuliłam jej. Nie umiałam. Byłam taka skostniała. - Słońce... Kochanie... Miej to w dupie, albo w cipie, zależy co masz pojemniejsze. 

Rozwaliła mnie tym tekstem. Śmiałam się jak idiotka prawie minutę. Potem wybuchnęłam płaczem i opadłam na brudny piasek, tonąc we łzach. Wtuliła mocno swoją głowę w moje ramię, jakby to miało mi dodać otuchy. Nie dodało. Powiem szczerze, dobiło mnie to jeszcze bardziej. Odsunęłam się, nadal płacząc, jak idiotka. Odgarnęłam włosy do tyłu i wstałam chwiejnie. Szłam, lekko się zataczając. Lilian za mną nie podążała. Liczyła, że jak się ogarnę, to się odezwę. Albo spotkamy się następnego dnia. 

Nie spotkałyśmy się, już się nie odezwałam. Następnego dnia siedziałam w pociągu do Pragi. Moja rodzina nie wiedziała, że do nich jadę. Nie wiedziała, że nie zabiłam tamtego alfy. Jak przyjechałam, jak stanęłam w progu, powitali mnie z dumą. Rita zabiła jednego z groźniejszych zachodnich alf. Gówno prawda. Dowiedziałam się czegoś i skapitulowałam. Jak taka idiotka. Oczywiście ojciec, jak się dowiedział, był wściekły. Ale mnie to wtedy nie obchodziło. Nie wychodziła prawie z pokoju, prawie trzy miesiące chowałam się w czterech ścianach, z zasłoniętymi żaluzjami, nie jedząc prawie w ogóle, pijąc może ćwierć litra dziennie. 

Reszta nie wiedziała, o co chodzi. Dobijali się do mnie, lecz bezskutecznie. Czasem jedynie Rickowi wsuwałam szparą pod drzwiami liściki, ale on nic nikomu nie mówił. 

Kiedy już udało mi się jako tako pozbierać, wyszłam z pokoju. Schudłam... oj dużo. Potem w tydzień przytyłam chyba z dziesięć kilo. Ale nie więcej. W sumie zawsze byłam bardzo szczupła, ale po tym, stałam się najzwyczajniej w świecie chuda. 

Do tej pory, jak wspominam to wszystko, myślę, jaką debilką byłam, wciąż jestem, i jest mi tak cholernie źle, bo nie potrafię tego zmienić. Moja rodzina, poza Rickiem, nadal nie wie, co się wtedy wydarzyło, i niech tak pozostanie. 

~*~

Rick obejmował siostrę. Przyciskał do jej ramienia jakąś koszulkę, która leżała na kanapie. Straciła trochę krwi, ale musieli najpierw jej podać surowicę, dopiero potem zająć się raną. Trzeba będzie szyć. Widmo rozerwało jej skórę niemalże do kości, dlatego się zaraziła. 

Powoli dojeżdżali do domu Seven'a, z którym się skontaktowali i obiecał, że gdy przyjadą, natychmiast ktoś zajmie się ramieniem córki Owell. Rita oddychała jakby coś utknęło jej w gardle, głowę wsparła na ramieniu brata.Z jej ust wypłynęło trochę krwi, osadziło się w kącikach ust dziewczyny. Brat coś do niej mówił, lecz ona słyszała to, jak przez mgłę.

Nagle pojazd zahamował, Rick wziął siostrę na ręce i razem z rodzicami biegł do domu Seven'a, który stał na zewnątrz, czekając na ich przyjazd. Mężczyzna poprowadził ich przez garaż, do tylnych drzwi pomieszczenia. Znaleźli się w jakimś sterylnym pokoju z kozetką, krzesłem, blatem, strzykawkami, igłami, probówkami i wieloma innymi.

- Połóżcie ją i podajcie może jakiś środek przeciwbólowy - powiedział Aaron, który wszedł do pomieszczenia. Dobrze znał się na lecznictwie, często zaszywał rany innym, nastawiał kości i tak dalej. Rick zdjął fiolotowowłosej resztki koszulki. Wziął od ojca strzykawkę i wbił igłę pod obojczykiem dziewczyny, po czym nacisnął tłok. Nastolatka syknęła cicho. Ojciec Owell wyszedł z pomieszczenia. Zostali tylko Aaron i Rick. Ten pierwszy zaczął oczyszczać ranę jasnookiej spirytusem, krzywiła się, ale jakby z odruchu leżała nieruchomo. Chłopak nie patrzył na jej ciało naznaczone pajęczyną blizn. Brzydziło go to i jednocześnie fascynowało. Ile walk musiała stoczyć, by nabyć te wszystkie znamiona? Spojrzał na jej twarz wykrzywioną bólem. Miała dwa, może trzy maleńkie, ledwie widoczne ślady. Wrócił do oczyszczania rany, czując na karku wzrok brata poszkodowanej.

Kiedy zszył rozszarpane mięśnie i skórę nałożył opatrunek z gazy i pozwolił Rick'owi zanieść dziewczynę do jej pokoju. Mamrotała coś pod nosem, była na wpółprzytomna. On wolał, by zemdlała, przynajmniej miałaby na chwilę spokój od bólu. Nocna Furia i Moonlight koczowały pod drzwiami jej pokoju. Gdy zobaczyły właścicielkę podkuliły ogony i zaczęły piszczeć. Chłopak wpuścił je przodem do pokoju. Położył siostrę na łóżku. Przegrzebał jej rzeczy i przebrał ją w dres. Zakrył zmarzniętą niewiastę z cichym westchnieniem. Dlaczego ona tak często pakowała się w śmierć? Śpieszyło jej się na drugą stronę, czy jak? Poczekał, aż zasnęła, dopiero wtedy wyszedł zostawiając ją z psami, ułożonymi po obu bokach łóżka.

Zszedł do kuchni, gdzie zastał Seven'a i Mike'a oraz Aarona. Reszta się pewnie zmyła do domów, a lokatorzy spać. Aaron spojrzał na niego spod zmrużonych powiek. Usiadł koło chłopaka i odetchnął głęboko.

- Naraziłeś dzisiaj wszystkich - warknął cicho Rick. Był co najmniej wściekły, przez tego chłopaka jego siostra mogła zginąć.

- Wiem - odwarknął młodzieniec. - Przeżyje, okej?

- Co z tego, że przeżyje? Naraziłeś każdego z nas, siebie także. Zachowałeś się, jak nieodpowiedzialny idiota! I ty śmiesz nazywać siebie łowcą? - natarł na niego wciąż na tyle cicho, by mężczyźni siedzący przy stole go nie usłyszeli.

- Czasu nie cofnę, więc sobie daruj, a przepraszać nie zamierzam - wysyczał i wyszedł trzaskając drzwiami.

~*~

Dziewczyna otworzyła oczy z jękiem. Czuła straszny ból w niemal całym ciele. Uniosła prawą rękę i potarła oczy. Usłyszała ciche skomlenie i piski. Wyciągnęła rękę poza skrawek materaca. Psy polizały jej palce i potarły nosami, wyraźnie zmartwione stanem właścicielki. Jasnooka sapnęła, gdy poczuła nagłe pulsowanie, kiedy chciała poruszyć lewą ręką. Przed oczami stanęły jej wydarzenia, które miały miejsce, nim przed jej oczami stanęła ciemność. 

- No tak, Widma - wychrypiała do siebie. Przez kilka następnych minut zbierała siły, by się podnieść. Usiadła ociężale i rozejrzała się po pokoju. Była tam tylko ona i jej psy. Odetchnęła cicho. Wstała na nogi, ale się zachwiała, więc podparła się ściany. Moonlight zapiszczała niespokojnie. - Ćśś, maleńka. Nic mi nie jest - zapewniła dziewczyna. Szła powoli, wspierając się ścian i mebli w stronę łazienki. 

Spojrzała w lustro leniwie. Nie zdziwił jej widok całej sinej twarzy i przekrwionych oczu z popękanymi żyłkami. Co więcej, myślała, że jest w znacznie gorszym stanie. Westchnęła cicho i spuściła głowę, by opłukać twarz letnią wodą. Po chwili odsunęła się od umywalki i z wielkim wysiłkiem zdjęła przez głowę koszulkę, w którą ktoś ją przyodział, gdy była nieprzytomna. Zapewne Rick.

Spora część ramienia i górna część klatki piersiowej była przysłonięta biało-czerwono-żółtym opatrunkiem. Skrzywiła się na jego widok. Albo mocno krwawiła, albo była nieprzytomna kilka dni i reszta bała się ją ruszyć. Odkleiła taśmę od skóry i wrzuciła gazy do zlewu. Spojrzała na pozszywaną gęsto i precyzyjnie ranę. Niezła robota, dotknęła lekko rozpuszczalnych szwów, które tkwiły w jej ciele. Obejrzała ranę. Gdzieniegdzie wypływała krew i ropa, ale dało się tego szybko pozbyć.

Rozebrała się do naga i weszła pod prysznic. Gorąca woda trochę ją otrzeźwiła i sprawiła, że skóra dziewczyny nie była już tak sina, jak wcześniej. Krążenie krwi nieco się obudziło. Odgarnęła z czoła mokre włosy, odrzucając głowę w tył. Nieliczni ludzie kąpali się w niemalże wrzątku, ona się do nich zaliczała. Ba! Gdyby mogła ustawiłaby wodę jeszcze cieplejszą. Jęknęła cicho i zakręciła korek. Wyszła z pod prysznica, owijając ciało wielkim ręcznikiem, który sięgał jej niemal do kostek.

W pokoju powoli ubrała się w pierwsze lepsze rzeczy, jakie wpadły jej w ręce i skierowała się do kuchni, psy szły za nią. W domu poza ich trójką nie było chyba nikogo. Spojrzała na zegar ścienny. Dochodziła dziewiąta rano, to wszystko wyjaśniało. Postanowiła zrobić sobie sama nowy opatrunek, udała się do ich "lecznicy", jak to oni nazywali. Wygrzebała z szafek wszystkie potrzebne rzeczy i zdjęła koszulkę, po czym zaczęła oczyszczać ranę, starając się być bardzo precyzyjną.  Już po kilku minutach przyklejała opatrunek do skóry i mogła się ubrać. Wróciła do kuchni, by coś zjeść i się napić. Czuła, że jest trochę odwodniona, a i pewnie jej towarzyszki nic nie jadły odkąd straciła przytomność. Nie dlatego, że nikt nie pomyślał, by je nakarmić. Na pewno przynosili im jedzenie i picie do pokoju, ale one na to nie reagowały. Zawsze tak było, że gdy ona nic nie jadła, one także głodowały. Otworzyła lodówkę, znalazła na pułkach kilka puszek karmy dla psów i dla siebie jajka, masło oraz ser. Najpierw nakarmiła psy. Zawsze przekładała je ponad siebie, poza tym egoizmem było dla niej, żeby jeść jako pierwsza, gdy jej pupile głodują. Nałożyła Furii i Moonlight góry jedzenia do misek i zabrała się za nagrzewanie patelni. Gdy już była odpowiednio ciepła rozbiła na nie jajka, które posoliła.

Zabrała się za gotowy już posiłek. W między czasie wypiła trzy szklanki wody i nadal jej było mało. Po chwili wciągnęła w siebie prawie dwa litry, ale pomogło jej to. Gdy już zjadła, pozmywała naczynia i zaczęła rozglądać się po domu, nie miała jeszcze okazji, by pozwiedzać. Na parterze nie było nic ciekawego, salon urządzony w dziwnym stylu, kuchnia, garaż, lecznica i pokój oraz gabinet Seven'a, piętro i przybudówka okazały się równie nudne. Jasnooka wróciła do lecznicy i wzięła silne proszki przeciwbólowe. Jutro musiała być w stanie iść do szkoły i prawdopodobnie na łowy.

Wyszła przed dom, usiadła na ławce z podciągniętymi pod brodę kolanami. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż nadal nie wie, jak długo była nieprzytomna. Postanowiła zagadać o to do Rick'a, gdy ten już wróci do domu. Znalazła na parapecie za sobą papierosy, więc postanowiła się poczęstować. Odpaliła i zaciągnęła się. Wiał lekki wiatr, całkiem przyjemny. Nocna Furia usiadła na schodach werandy, a Moonlight zaczęła hasać po ogrodzie. Gdzieś na żwirowanej drodze słychać było kroki. Po chili na horyzoncie pojawił się Rick. Dziewczyna pomachała bratu.

- No proszę... Śpiąca Królewna się obudziła - zaśmiał się. Widać było, że mu ulżyło, gdy tylko ją dostrzegł. Otworzył furtkę i wszedł na ogród wyraźnie rozluźniony. Usiadł koło siostry na ławce. - Jak się czujesz młoda?

- Jakby przejechał mnie walec - uśmiechnęła się lekko. Położyła głowę na ramieniu chłopaka. - Ile byłam nieprzytomna? - spytała cicho. Uznała, że dwa dni to minimum, zważywszy  na to, jak bardzo bolały ją mięśnie, którym zabrakło ruchu.

- Cztery dni. - odpowiedział lekko.

- Czyli jest niedziela.... - zmarszczyła brwi. - Więc gdzie wszyscy?

- Tutejsi chodzą na trzygodzinne msze, ja byłem w mieście poszukać roboty, a reszta naszych odwiedziła las.

- Mhm... - mruknęła.

*_*-*_*-*_*-*_*
 
Podoba się? Mam nadzieję. 
Wraz z nowym rozdziałem nowy wygląd bloga. Wiem, trochę to trwało, ale hej, mogło trwać jeszcze dłużej. 
Dobra, nie przynudzam.
Będę wdzięczna za wszystkie komentarze, nie zależnie czy się podoba, czy nie. 

Pozdrawiam,
Atti.