piątek, 17 października 2014

1

Kiedy powiem spójrz mi w oczy,
zobaczysz, jak czarna postać kroczy,
ona śledzi każdy Twój ruch,
bo chce owinąć Cię, jak kożuch.
Zginiesz tej nocy,
zginiesz niewiasto.
Jesteś jak słowik, delikatny ptaszek.
Umieraj ptaszyno. 
Umieraj dziecino. 
Bo kiedy powiem: uciekaj,
Ty wszystko odwlekasz...


Wyłączył muzykę i zamknął okno. Zaczynała się sucha ulewa, nie chciał, żeby grad mu naleciał do pokoju, potem musiałby sprzątać i takie tam. Zbiegł na dół. Niedługo mięli się zjawić ci dalecy krewni Seven'a. Nie podobało mu się to. Pocieszał go jedynie fakt, iż dom mają duży i nie musi z nikim dzielić pokoju.

- Cześć - wybełkotał James z ustami pełnymi płatków. Aaron skinął mu lekko głową, jego niebieskozielone oczy błysnęły w półmroku. Sięgnął po mleko do lodówki, napił się prosto z gwinta, po czym odetchnął z zadowoleniem. Do pomieszczenia wszedł Seven po drodze bijąc go przez łeb. Chłopak cicho zachichotał, wstawił butelkę mleka z powrotem do zamrażalki.

- Za chwilę będą, idźcie ich przywitać. Proszę, bądźcie mili - powiedział z naciskiem Sev. Aaron spojrzeli krzywo po sobie z Jamesem i ruszyli do drzwi. 

Usiedli na ławce przed domem. Po chwili dołączyła do niech Eve, jej niebieskie włosy były w nieładzie. Wiatr nie chciał dać jej spokoju. Miała minę, która mówiła "Zbliż się do mnie, a cię zabiję". Sucha ulewa nadal trwała, dlatego siedzieli pod daszkiem. 

Aaron wyciągnął przed siebie nogi z cichym westchnieniem odpoczywającego drapieżnika. Eve wybuchnęła nagłym niepohamowanym śmiechem, przyjaciel jej zawtórował. James patrzył to na jedno, to na drugie nie rozumiejąc, o co chodzi. Kilka minut zajęło im uspokojenie się. Chwilę później przed bramą zatrzymał się czarny van, a z domu wyszedł Seven, pilotem odblokował wrota i garaż, nie chciał, żeby ktokolwiek wychodził na grad. 

- I po co myśmy tu mieli siedzieć? - spytał James z uniesioną brwią. Jego ojciec wzruszył ramionami z wrednym uśmiechem, skrył się w budynku, by przywitać rodzinę. 

Nastolatkowie podążyli za Seven'em, dołączyła do nich Dagmara, rodzima Polka. Chociaż teraz nikt nie zwracał uwagi na narodowość i na całym świecie porozumiewano się właściwie jednym językiem, poza nielicznymi terytoriami, w które nikt przy zdrowych zmysłach się nie zapuszczał, bądź które niezbyt ucierpiały w czasie katastrofy.

Gdzieś daleko rozległo się wilcze wycie, Aaron westchnął zmęczony. Jak znał życie nadchodzącej nocy się nie wyśpi, wyciągany z łóżka przez Eve lub samego Seven'a na łowy.

Weszli do garażu. Wysoki mężczyzna o karmelowej skórze witał się ze śmiechem z Sevenem, który wydawał się uszczęśliwiony. Przyjaciele Aarona byli ciekawscy, weszli do pomieszczenia, on stał oparty o framugę drzwi, wolał trzymać dystans. Z vana wysiadła wysoka kobieta o długich brązowych włosach, które nieco kontrastowały z jej blado-różową skórą. Uśmiechnęła się nieśmiało do wszystkich.

Tylne drzwi pojazdu się otworzyły i po chwili pojawił się chłopak mniej więcej w wieku Jamesa, czyli miał około jedenaście lat. Burza blond włosów opadała na zielone oczy. Po chwili z vana wysiadł jeszcze chłopak, około dwudziestoletni i dwa psy. Owczarek kaukaski i husky.

- To wszyscy? - spytał Seven, widać było po nim, że spodziewał się znacznie liczniejszej gromady. Chyba nawet się zawiódł, że ich tak mało.

- Jeszcze Rita, ale ona jak zwykle się grzebie - westchnął ten, który wyszedł ostatni. W tym samym momencie z samochodu wysiadła chuda dziewczyna w znoszonej czapce z daszkiem, pod którą schowała włosy. Zlustrowała wszystkich uważnym spojrzeniem, które nie zdradzało żadnych emocji.

- Miło w końcu poznać twoją żonę i pociechy, Mike - Sev poklepał kuzyna po ramieniu.

- Miło w ogóle się spotkać, po tylu latach. - odparł mężczyzna. Uśmiechnął się do niego i nastolatków, którzy pilnowali, by ściany garażu się nie zawaliły. - To są: moja żona, Angela i moje dzieci: Rick, Ritity i Mark.

Córka zmierzyła ojca morderczym spojrzeniem, Aaron z trudem opanował śmiech. Pokręcił głową z rozbawieniem i potarł oczy palcami.

- A to: Aaron, Eve, Dagmara i James. Dobra, wchodźcie do domu, nie będziemy gadać o wszystkim w garażu.

Weszli do kuchni, Seven zabrał się za robienie kawy i herbaty. Nie mogli się zmieścić przy stole w dziesięć osób plus psy, dlatego niektórzy donieśli sobie krzesła, a inni rozsiedli się na podłodze. Husky usiadł koło Jamesa i zaczął go obwąchiwać. Chłopak wybuchnął śmiechem, dawno nie miał do czynienia z normalnymi psami. Eve przymilała się do owczarka, ale on cicho powarkiwał, dlatego po chwili odpuściła. Do pomieszczenia weszła ruda kotka Dagmary, lecz gdy tylko ujrzała psy, uciekła z sykiem.

- Jesteście głodni? - spytał Seven. James podniósł rękę, zaczął podskakiwać na krześle i piszczeć. - James, ty ciągle jesteś głodny - westchnął, pokręcił głową i spojrzał na resztę. Zgłosiła się Daga, Rick, Mike, Angela i Mark, poza tym nikt, no chyba, że psy, które zaczęły cicho skomleć. - One mają w ogóle jakieś imiona?

- Owczarek to Nocna Furia, a husky Moonlight. - odpowiedziała Rita, która jako jedyna z nowo przybyłych rozsiadła się na podłodze. Psy słysząc swoje imiona podreptały do niej. Furia trąciła nosem daszek jej czapki.

- Ciekawe imiona. Oba suki? - Dziewczyna skinęła w odpowiedzi głową. - Ruszą karmę dla kota? Zupełnie zapomniałem kupić psią, zresztą nie wiedziałem nawet jaką.

- Spoko, Sev, my mamy. Rita im później da, powiedz jej tylko, gdzie może postawić miski. No i zgaduję, że nie macie żadnej budy? - Mike podał żonie kubek z kawą, który dostał od kuzyna.

- Jaka buda? Mogą być w domu, jeśli nie pożrą mebli ani butów.

- One wolą mięso - prychnęła Rita.

- Żartowałem - wymamrotał oniemiały jej wrogością Seven.

W kuchni zapadła niezręczna cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Mike przekazał kuzynowi wzrokiem wiadomość, mówiącą, by się nią nie przejmował, Aaron to zauważył. Dagmara dobrała się do lodówki, wyjęła z niej miskę jakiejś sałatki i okład do chleba.

Po około godzinnej kolacji, rozmowach i kilku kieliszkach wina, Seven poprosił Aarona i Eve, by pokazali jego rodzinie pokoje. Niebiesko włosa wzięła pod swoje skrzydła, jak się okazało, trzynastoletniego Marka i Ricka, więc Aaronowi została Rita i jej rodzice oraz psy.

Dziewczyna była strasznie milcząca, a na pytania odpowiadała zdawkowo. W końcu rodzice też przestali się do niej odzywać. Podobał im się pokój, zostawili ich samych, by się rozpakować. Moonlight wyprzedziła ich na schodach i zatrzymała się na szczycie z podniesionym ogonem, węszyła, Furia do niej dołączyła, była ogromna i zablokowały przejście. Rita stanęła w połowie drogi na górę. Aaron patrzył to na nią to na psy.

- O co chodzi? - uniósł brew. Dziewczyna wzruszyła ramionami, wyprzedziła go i przepchnęła się przed psami, które zaskomlały cicho, lecz poszły za nią na ugiętych łapach. Aaron wyrównał się z nimi. Zmarszczył brwi. Nocna Furia wyszła naprzód, stanęła przed drzwiami prowadzącymi na poddasze i zasapała wesoło, Moonlight szczeknęła z aprobatą.

- Oh, serio? Zawsze musicie wprowadzać napięcie, gdy jest to najmniej potrzebne? - spojrzała groźnie na psy, które zapiszczały cicho spanikowane pod jej spojrzeniem.

- Co one chciały? - spytał zaskoczony Aaron.

- Podoba im się pomysł spania na poddaszu - wzruszyła obojętnie ramionami i spojrzała na niego wyczekująco. Cień, który rzucał na jej oczy daszek czapki, nie pozwalał na stwierdzenie ich koloru, poza tym była od niego niższa o głowę.

- Tam jest pokój, co jakiś czas tam sprzątamy, ale ogólnie nie używamy go, możesz go zająć - stwierdził otwierając drzwi. Psy zamachały wesoło ogonami.

- Mnie to obojętne - mruknęła i weszła przodem, a za nią psy.

Rita rozejrzała się po pomieszczeniu, nic nie dało się wyczytać jej z twarzy ani oczu. Rzuciła torbę w nogi łóżka. Aaron wskazał jej drzwi tuż obok schodów.

- Łazienka.

Nic nie powiedziała, milczący osobnik. Zdjęła czapkę, na jej ramiona natychmiast opadły kaskadą jasno-fioletowe włosy, sięgały jej do złączenia ud i pośladków.

- Niezłe piórka - stwierdził. - Myślę, że dasz już sobie radę. Dobranoc - uśmiechnął się lekko i opuścił pokój.

~*~

Jest ładna noc. Za trzy dni będzie pełnia. Moonlight i Nocna Furia okupują ogród Seven'a. Zabawne, dopiero wczoraj dowiedziałam się o jego istnieniu, a dzisiaj z nim mieszkam i z jego... przyjaciółmi? Same dzieciaki. Seven jest łowcą  rzeźnikiem. A te dzieciaki po prostu z nim mieszkają. Nie wiem, czy mają rodziny, czy nie, nawet ile mają lat. W sumie nie jestem pewna czy pamiętam ich imiona.

Nie wierzę, że mój ojciec tak po prostu nas tu przywiózł, po tym jak obiecywał... Nocna Furia patrzy na mnie zmartwiona, obie z Moonlight wyczuwają mój niepokój i lęk. No i jutro do nowej szkoły, bajecznie. Rita, Rick i Mark, rodzeństwo, które ni z tego ni z owego pojawia się w mieście, nie wiadomo, kim są, ale wydają się dziwni. Tak jest zawsze. Ale w sumie... Kto w tych czasach nie jest dziwny? Jedni mają w miarę normalne życie, ich rodzice należą do Komitetu Odnowy, inni zajmują się odnową ziemi, jeszcze inni wynajdują szczepionkę, a nasza rodzina poluje ma małą firmę dochodzeniowo-detektywistyczną.

Ludzie nie mają do łowców   nas zaufania, ponieważ zajmujemy się tym, czym się zajmujemy. Jednak kiedy coś trzeba, nie zgłaszają się do nikogo innego, jak do ludzi z naszej branży. Ale co zrobić? Trzeba z tym żyć. W sumie takie życie nie jest najgorsze, choć czasem uciążliwe. Bo ile można nie mieć kontaktu z nikim poza rodziną i nauczycielami, ewentualnie, bo każdy boi się do ciebie odezwać, boi się narazić jakimkolwiek złym ruchem?

Mięliśmy zacząć od nowa, w nowym miejscu. Mieć nowe, normalne życie, ale ojciec nie umie z tym skończyć. Powinnam się już przyzwyczaić. Niedługo pełnia. Stado wilków wyje wyczekująco, chóry ich głosów odbijają się od ścian budynków i drzew okolicznych lasów.

W ciągu tych wszystkich lat metropolie, nawet największe na świecie nieźle zarosły. Budynki się sypią. Nieliczni przetrwali. Niektóre domy ludzie wybudowali własnoręcznie. Chociaż jeszcze nie tak dawno nauczyliśmy się żyć jak zwierzęta, w lasach. Dopiero około pięćdziesiąt lat temu człowiek znów powstał. Odbudowujemy cywilizację. Odradzamy się.

Ponoć.

Po katastrofie ludzie zaczęli się rodzić nieludźmi. Nazywamy ich Oni. Nie wszyscy są źli, ale większość niestety tak. I tym się zajmujemy. Zabijamy tych, którzy są tymi złymi. Nic nie można na to poradzić. Są tacy, którzy ich zabijają, są tacy, którzy polują na poszczególne gatunki, osobniki i dostają za to gruby szmal.

Chciałam tylko zacząć od nowa, inaczej. Czy to tak wiele? Najwyraźniej tak. Nigdy się z tego nie uwolnię.

Ktoś usiadł za mną. Nie wiem, kto. Nie zamierzam patrzeć, domyślam się tylko, że ktoś od Seven'a. Moonlight patrzy na mnie wielkimi błękitnymi oczami, uśmiecham się do niej blado, chciałabym dodać jej otuchy, ale nie potrafię. Furia siedzi koło mnie i warczy na tego, kto za mną siedzi, trochę do zabawne, ale takie już są te psy.

Jutro szkoła. Jestem pewna, iż wspominałam już jak bardzo nie chcę tam iść i jak bardzo się boję, ale muszę. Nie wiem, czy powinnam się pocieszać faktem, iż będą ze mną ci cali Eve, Dagmara i Aaron. Nie znam ich, wydają mi się zbyt nachalni, jakby nie potrafili zrozumieć, że nie wszyscy ludzie mają zaufanie do innych i od razu się zaczynają kumplować. Myślę, że oni chcieli byśmy się od razu dogadali, lecz ani ja, ani Rick nie jesteśmy tacy.

Moonlight liże mnie po kostce, śmieszne uczucie.

- Co tak skrobiesz zawzięcie? - żeński, nieco opryskliwy, głos się pyta. Parsknęłam cichym śmiechem. Odpowiedziałam jej, że ma swoje życie, więc w moje się wpierdalać nie musi. Tak, mam wyrafinowany język i oryginalne wypowiedzi, zdaję sobie sprawę. Ona już nic nie odpowiada, po chwili idzie sobie. A ja nie wiem już, co robić.

Psy szczekają na tylne drzwi, niedaleko których siedzę. W sumie kusi mnie, by sprawdzić, kto nadchodzi, ale tego nie zrobię. Furia zaczyna głośno warczeć, czyli idzie ktoś, kogo jeszcze nie spotkała, czyli zapewne ja też. W sumie zżera mnie ciekawość, lecz i tak się nie odwrócę.

~*~

Wyszli z Dominikiem przez tylne drzwi i natknęli się na Ritę, która coś zawzięcie pisała, psy siedziały po obu jej bokach i warczały zawzięcie. Aaron skrzywił się trochę. Był środek nocy, a na zewnątrz było niebezpiecznie. Niby była łowczynią, lecz to niczego nie zmieniało. 

- Mogłabyś uspokoić psy? - spytał trochę nazbyt opryskliwie. Dominik spojrzał na niego zaciekawiony. Chłopak nie sądził, by jego kumpel chciał gadać ze swoją nową współlokatorką. 

- Wolałabym nie tracić rąk, mogą mi się jeszcze do czegoś przydać - wstała i odwróciła się do nich z gracją, znów schowała włosy pod czapką, lecz nie tak starannie, jak wcześniej i na zewnątrz wydostało się kilka pojedynczych fioletowych kosmyków, które wydawały się mu nieco zbyt ciemne, mimo mroku. 

- Chcesz iść z nami na łowy? - spytał ni z tego ni z owego Dom, Aaron miał ochotę mu przywalić. Jasne, wezmą ze sobą jakąś wychudłą laskę, mimo iż nie wiedzą nawet, czy choć trochę umie się bronić. Na szczęście dziewczyna nie wydała się zainteresowana. Zmierzyła ich pogardliwym spojrzeniem.

- Z wami? Spowolniali byście mnie - prychnęła i przecisnęła się między nimi do drzwi, psy podążyły jej śladem i zniknęły w budynku.

Chłopacy spojrzeli po sobie z głupowatymi uśmiechami. Nie wierzyli, że dziewczyna zarzuca im, iż będą ją spowalniać. Wzruszyli ramionami i ruszyli przez ogród, pokonali płot. Biegli wzdłuż murów, trzymali się cieni. Po czterdziestu minutach dotarli na Opolską. Nie trwało to długo, aż doszli na cmentarz. Ponoć był on opuszczony i nawiedzony jeszcze przed katastrofą, lecz wtedy raczej nie przychodziły na niego ghule i sety.

Szli cicho, jak na warunki, które im towarzyszyły, wyschnięte liście i gałązki pokrywały całą ziemię, drogę oświetlała im maleńka latarka punktowa, gdyż księżyc schował się za grubą warstwę chmur. Mijali pierwsze groby, mocno zaniedbane, ale na niektórych szło się doczytać roku śmierci, bądź urodzin, nie byli pewni. 1876 rok. Cholernie dawno temu. W sumie zamierzchłe czasy, o których już się nie mówi. Zwyczajnie się już ich nie pamięta. Książki, podania, spłonęły wiele lat temu. Dopiero niedawno do ludzi dotarło, co zrobili. Pozbawili swoją rasę przeszłości

Aaron dosłyszał szelest na prawo, nieco wprzód od nich. Zatrzymał się i uniósł pięść, Dominik przystanął dwa metry za nim. Ryk, uderzanie pięści w ziemię. Te dźwięki im towarzyszyły przez kilka sekund, drzewa wzmacniały akustykę. Ruszyli w stronę stworzenia, wyłączyli latarkę, co wszystko im utrudniało, ale nie mięli wyjścia, jeśli chcieli wyjść z wszystkiego cało. Ghule nienawidzą światła, gdy tylko je widzą dostają ataku wściekłości.

Nagle odgłosy ustały. Serca nastolatków biły, jakby chciały wyskoczyć z klatki żeber i pogalopować przez las. Nagle Aaron pomyślał, że może polowanie na ghule nie było najlepszym pomysłem. Rozległ się głośny ryk, nie przypominający  żadnego zwierzęcego odgłosu i nagle Dominik wrzasnął. Aaron zapalił latarkę, nie mógł walczyć w egipskich ciemnościach. Potwór przyciskał pazury do szyi wierzgającego Dominika. Chłopak rzucił się na bestię z nożem w ręku, był szybki, ale ghul okazał się jeszcze szybszy. Po chwili zwierzę przyciskało do ziemi jego. Z pomiędzy drzew wyszedł drugi, światło latarki padało prosto na jego pysk, wrzasnął przeraźliwie.

- Dom, wiej! - wydarł się Aaron, jednak jego przyjaciel nie zamierzał słuchać, wyjął maczetę. Drugi ghul zaatakował, powalił Dominika na ziemię, lecz ten zdążył wbić mu ostrze w pierś, monstrum zaskowyczało, jego pobratymiec na chwilę odwrócił uwagę od Aarona, dzięki czemu ten uwolnił ramię i sięgnął po swoją kosę, którą wcześniej upuścił i wbił ją w nadgarstek ghula.

 Potwór poderwał w przypływie bólu i wściekłości chłopaka i rzucił nim o pobliskie drzewo. Nastolatkowi zabrakło tchu. Dominik odciął głowę jednemu z nich i zabrał się za drugiego, podczas gdy Aaron zbierał powietrze. Potarł dłonią głowę, na palcach wyczuł wilgoć. Jego przyjaciel zabił drugiego ghula, lecz nic nie wskazywało na to, by był to koniec.

- Dalej, Aar, wiejemy! - wysyczał, chwycił go pod pachą i pociągnął w stronę ścieżki. Z tyłu biegły kolejni Oni. Aaron wyciągnął z kieszeni telefon, z trudem wybrał numer Seven'a. Nie obudził go, ale mężczyzna był wściekły, pokierował go, gdzie mają biec.

Mięli się spotkać na wzgórzu Papieskim zaraz za granicą Lubonia. Czekał ich ponad kilometrowy bieg, ale jeśli chcieli przeżyć, musieli dać radę.

Potykali się o nierówności terenu, księżyc wychylił się zza chmur, co było bardzo pomocne, zważywszy, że stracili jedyną latarkę. Ghule nie miały zamiaru ich odpuścić, biegły na czterech kończynach, co dawało im niesamowite przyspieszenie. Dominik wyjął z kabury pod pachą jakiś pistolet, którego Aaron w ciemnościach nie rozpoznał. Chłopak odbezpieczył, przeładował i wystrzelił, mimo drżenia ręki i biegu trafił jednego z bliższych potworów w szyję, choć zapewne był to zwykły przypadek.

Monstra trochę zwolniły, trzymały się na dystans, ale dalej ich goniły. Chłopcy wypadli z powrotem na Opolskiej, skręcili w lewo, w stronę Lubonia. Przed domy wychodzili ludzie, zaintrygowani hałasami, lecz widząc ghule wracali do mieszkań. Dominik znów wystrzelił, trzy naboje, dwa trafne strzały.

Dotarli do mostu. Szybko go pokonali, następne trzydzieści metrów i znaleźli się nieopodal Wzgórza Papieskiego. Na różnych poziomach góry stały różne postacie. Za samym szczycie stał ktoś w płaszczu do kostek, który łomotał na wietrze, po obu jego bokach były dwa dziwne kształty. Chłopacy biegli w stronę pagórka, ale teraz ta odległość wydawała się niewiarygodnie długa. Postać na szczycie naciągnęła strzałę na cięciwę.

- Nie strzelaj, oni są zbyt blisko! - wrzasnął ktoś. Postać nie posłuchała, w ich kierunku leciała strzała z zawrotną prędkością, Aaron zatrzymał się przerażony, że dostanie. Grot minął jego głowę o jakieś dwadzieścia centymetrów. Stworzenie najbliżej niego zaskowyczało. Ruszył dalej, Oni byli coraz bliżej. - Przestań! Zabijesz ich! - wydarł się, tym razem poznał głos Seven'a.

Kolejna strzała poszybowała w ich stronę. Trafiła między oczy ghula, który skoczył na Dominika. Kolejne trzy strzały powaliły następne potwory, reszta się wycofała przerażona skalą śmierci pobratymców. Seven zbiegł z górki, uderzył obu przez łeb.

- Sami na ghule! Takie szczyle jak wy! - wydarł się. Powoli podeszła do nich reszta.

- W dodatku z latarką. Amatorzy - prychnęła Rita, trzymająca łuk w ręce, jej płaszcz trzepotał na wietrze, wydawał dźwięk przecinających powietrze skrzydeł. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.

- O tobie nie wspominając, mogłaś ich zabić! - warknął Seven.

- Hola. To moja siostra, ciągle z nią poluję i powiedzieć, że ona nie trafi w cel, który sobie wyznaczy, nieważne, czy się porusza, czy leży schowany za stertą gratów, to zbrodnia - powiedział Rick.

- Nie mówię, że mogła nie trafić, tylko że mogła trafić w złe miejsce. - mężczyzna założył ręce na piersi.

- Co to, to nie. Moja córka nigdy nie pudłuje - włączył się Mike. - Zamiast ją opierdzielać, za to że ich uratowała, opierdalaj ich, za to że narazili swoje życie. Z latarką na ghule.

- Skąd wiecie, że mieliśmy latarkę? - spytał zaskoczony Dominik.

- Widać było po ich zachowaniu i sposobie poruszania. To przecież jest oczywiste. - warknęła Rita, ewidentnie wściekła z faktu, iż kilka minut wcześniej ich uratowała. Odeszła od grupy, wyrywała strzały z ciał ghuli.

Seven pokręcił głową wyraźnie zawiedziony ich niewiedzą. Machnięciem ręki nakazał wszystkim skierować się do samochodów. Musieli obejść całe wzgórze. Aaron stanął oparty o maskę sedana Sev'a. Rick wyjął z kieszeni paczkę papierosów, poczęstował swojego ojca i siostrę, po czym sam zapalił. Dominik stanął obok przyjaciela ze zwieszoną głową i rękoma założonymi na piersi. Czerwono-brązowa grzywka przysłoniła jego orzechowe oczy.

Eve podeszła do nich z cierpkim uśmiechem. Usiadła na masce z westchnieniem. Jej niebieskie tęczówki śledziły ruchy Owell'ów. Ich psy leżały przy nogach Rity. Ciągle się przy niej kręciły, jakby nikt poza nią nie był istotny.

- Nie lubię jej - powiedziała nagle opryskliwym głosem Evie. Przekrzywiła głowę, zmrużyła powieki. Zasyczała, jak kotka. Dominik zachichotał. - Mała myśli, że jest taka super fajna i mądra, kiedy stoi daleko z tym swoim łukiem, lecz gdyby miało dojść do walki w ręcz na bank by stchórzyła.

Aaron wzruszył ramionami. Dagmara podeszła do Seleny, przyjaciółki Seven'a, która stała z tyłu, paląc cygaro Sev'a. Gdzieś w oddali rozległo się wilcze wycie, które sprawiło, że ciała młodych łowców przeszły dreszcze.

Dominik kątem oka dostrzegł Nocną Furię, która zaczęła się oddalać w stronę ulicy, przeszła przez pasy i zaczęła węszyć w okolicach drzew porastających nabrzeże rzeczki. Spojrzał na Ritę, lecz ona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, pogrążona w rozmowie z rodziną. Po chwili zaczął się wsłuchiwać w jadowity monolog Eve.

- Ja w ogóle nie ogarniam, ona i ten jej braciszek się buntowali, że nigdzie nie jadą, gdy zadzwoniliście, cholera, chodziło o uratowanie ludzi, z którymi mieszkają, z którymi pracują - pokręciła głową. Chyba zabrakło jej słów, bo umilkła. Jej wzrok przesunął się po cieniu w okolicach, gdzie stała Furia. Pies zawarczał wściekle i rzucił się w zarośla. Rita odwróciła się w tamtą stronę, z krzaków dobiegały odgłosy psiej walki. Moonlight zwaliła właścicielkę z nóg. Z cienia wyskoczyło Widmo Skinwalker'a. Owell'owie momentalnie dobyli broni.

- Cholera! - zaklął Aaron. Wyjął z pochwy swój krótki miecz z rzeźbioną misternymi wzorami rękojeścią. Rzucił się do ataku na Widma, których przybyło. Z zarośli wybiegła skomląca Furia, za nią trzy Widma, wrzeszczały zawzięcie, ale chyba nie spieszyło im się, by dogonić uciekającą sukę. Powoli szły w stronę łowców.

Rita zbierała się z ziemi, ale nie ustała długo na nogach, ponieważ Rick atakowany przez Widmo cofał się w tył, potknął się i oboje upadli. Dwa psy krążyły wokół nich. Z ich pysków wypływała gęsta ślina i skapywała na ziemię. Rick kopnął jednego z nich w bok głowy, obie bestie rzuciły się na rodzeństwo. Tymczasem Seven i Selena walczyli z ghulem, który wybiegł nagle z zarośli z wrzaskiem, a Eve, Dominik i Dagmara krążyli wokół dwóch Widm. Evie trzymała w ręce długą, smukłą maczetę, obróciła nią dwa razy w powietrzu, jakby chcąc zademonstrować wrogom, że to nie są przelewki. Daga miała w obu rękach tanto, które zazwyczaj nosiła, nawet w szkole, w pochwach na udach, były one niewygodne, ale Dagmara bardzo to lubiła, nikt tego nie rozumiał. Dominik miał jedynie daggera.

Aaron nie wiedział komu pomóc. Mike chciał odciągnąć Widmo od dzieci, lecz dwa inne Onie rzuciły się na niego z rykiem, Angela pomagała Seven'owi i Selenie. Aaron pobiegł pomóc Ricie i Rickowi. Moonlight warczała z boku na Widma, okrążała właścicieli i napastników, jakby wiedziała, że musi poczekać na odpowiedni moment. Rickowi udało się zwalić z siebie psa, Moonlight wykorzystała to i rzuciła się do gardła potwora.

Widma to nic innego, jak Oni po ugryzieniu zombie. Zombie to trupy ożywione przez nekromantów. Nekromanci to ludzie obdarzeni niezwykłą energią, zdolnością widzenia duchów i ożywiania zmarłych, jeśli są dość silni. Skilwalkerzy to psołaki. Są wilkołaki i psołaki. Te drugie są zdecydowanie mniej groźne i łatwo je utulać. Czasem wystarczy krótka rozmowa. Gorzej, jeśli zostali ugryzione przez zombie. Wtedy bezpowrotnie zostają w psiej formie i tracą wszelkie zahamowania.

Rita wierzgała nogami na wszystkie strony, rzucała się, jak opętana, lecz bestia nie chciała z niej zejść. Dziewczyna z trudem powstrzymywała ją przed dobraniem się do jej gardła. Aaron przyspieszył, chwycił mocniej rękojeść miecza i wbił ostrze w głowę skinwalker'a, który dobierał się do gardła młodej łowczyni. Oddychała płytko i zbyt szybko. Zwierzę opadło na nią. Chłopak wyjął mu z głowy miecz, a ona zrzuciła z siebie ciało. Sięgnęła po lśniące kukri i odcięła psu głowę. Czarna krew trysnęła na wszystkie strony.

- W porządku, Ritity? - spytał Rick, kiedy uporał się ze swoim przeciwnikiem. Aaron się rozejrzał. Kilka psów uciekło, na ziemi walała się masa ciał Widm. Seven odcinał właśnie głowę ostatniemu, jaki został. Siostra spojrzała na Ricka wielkimi oczami, po chwili wyciągnęła do niego rękę i upadła. Dominik wraz z Aaronem stanęli zaskoczeni.

- Co jest? Co jest, do cholery?! - wrzeszczał Mike, który podbiegł do dzieci wstrząśnięty.

- Po prostu przynieś surowicę - warknął jego syn. Był ewidentnie wściekły na ojca. Aaron zastanawiał się dlaczego. W końcu to nie jego wina, że Rita właśnie rzyga, jak kot po zjedzeniu martwej od tygodnia myszy. - Ććśśś... Będzie dobrze, już w porządku, zaraz pojedziemy do domu... Będzie dobrze - szeptał siostrze do ucha, trzymał ją w ramionach w z wielką ostrożnością, jakby bał się, że ją połamie, choć wiedział, że to nie wchodzi w grę. Rita leżała plecami przyciśnięta do torsu brata i wyrzygiwała wnętrzności. Jej oczy były rozbiegane. Po chwili przybiegł Mike z małym materiałowym prostokątem na zamek.

- Co jej jest? - spytała ogłupiała Dagmara, przekrzywiła głowę i przymrużyła delikatnie jasnobrązowe oczy.

- Do jej krwiobiegu musiała się dostać krew Widma i, być może, ślina - wyjaśnił zirytowany niewiedzą swoich podopiecznych Seven.

Z córki Owell zdjęto płaszcz i rozdarto jej koszulkę, miała tak jasną skórę, że zdawała się świecić w ciemnościach. Z tego, co przyniósł jej ojciec wyjęto trzy strzykawki z długimi, grubymi igłami. Brat uspokajał siostrę. Przestała wymiotować, ale z jej ust wypływała krew zmieszana ze śliną, mimo tego że mogła się przez to udławić, położył ją na plecach, głowę dziewczyny ułożył sobie na kolanach, delikatnie głaskał jej włosy, podczas, gdy ojciec każdą strzykawkę napełniał fluorescencyjnym różowym płynem.Dziewczyna dostała ataku padaczki, wierzgała nogami i resztą ciała na różne strony. Brat z trudem ją utrzymywał.

- Nie ma się na co gapić, do samochodów! - wrzasnął Seven. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Pozostali poszli powoli za nim, jednak Aaron został na tyle długo, że zdążył zobaczyć, jak wielka igła jest wkłuwana w ciało Rity w trzech miejscach.

Aaron wsiadł na tył terenówki Seleny. Jeśli do twojego krwiobiegu dostanie się ślina, bądź krew Widma, jest po tobie, zwłaszcza, gdy nie masz przy sobie surowicy, która musi zostać podana w ciągu czterech minut i trzydziestu dwóch sekund, gdy jesteś dorosły i dobrej budowy. Ludzie budowy Rity mieli znacznie mniej czasu, około półtorej minuty, może mniej. Dzieci w wieku dziesięciu lat około minuty. Substancje zawarte w ślinie i krewi Widm są zabójcze.Na początku powodują wymioty, krew, żółć i krew, potem ataki padaczkowe, silne bóle, po jakimś czasie śmierć z wycieńczenia. Przy atakach nie ma już odwrotu, pojawiają się niezwykle szybko. Rita już je miała, gdy podawali surowicę. Szanse, że przeżyje były nikłe. Chyba nikt poza jej rodziną nie wierzył, że jej się uda, lecz nikt tego nie powiedział.

Dominik zajął miejsce koło przyjaciela. Dołączyły do nich Eve i Daga, musieli się ścisnąć. Samochód ruszył po chwili. Seven jechał za nimi swoim autem. Nikt się nie odzywał. Oni byli tej nocy wyjątkowo pobudzeni. Czyżby przez zbliżającą się pełnię? Ale co pełnia ma do Widm, czy ghuli? Nic, kompletnie nic.

- Ktoś jest ranny? - spytał Aaron, patrząc na to, co zostawiają za sobą. Przez chwilę wszyscy patrzyli to na siebie, to na boki. W końcu odezwała się Dagmara:

- Dominik został podrapany. Coś ma do szycia, Selena chyba się poobijała, Karol ma wybity bark, w domu mu nastawimy, a Ela ma kilka stłuczeń i rozcięć. Może ktoś z Owell'ów.

Chłopak skinął głową w zamyśleniu. Rozległo się wycie. Ale nie przypominało tego, co słyszano na co dzień. Nie należało do wilkołaków. Raczej zwykłych psów. Czyżby Moonlight lub Nocna Furia? Albo obie? Eve patrzyła z przygryzioną wargą na Dominika, który zamknął oczy i odchylił głowę.

*_*-*_*-*_*-*_*

Cześć robaczki. Wiem, że szybko dodaję, choć może ktoś się ucieszy, >.>, ale wiem, że przez dłuugi czas raczej niczego nie dodam, ani tutaj, ani na "Skazanych", brak weny, zwłaszcza na to drugie :c Ale za jakiś czas na pewno coś wymyślę ^^ Muszę >.> Bądźcie cierpliwi :3 

Jak się podoba rozdział? :3 Moim zdaniem całkiem niezły :3 

Całusy,
Atti. :*

niedziela, 12 października 2014

Prolog

Nazywam się Rita Owell. Mam dziewiętnaście lat, chodzę do klasy trzeciej liceum. Nie jJestem zwyczajną nastolatką. Poluję na potwory. Moim hobby jest bieg na długie dystanse, fotografia i strzelanie z łuku. Pomaga w łowach. Do niczego się to nie nadaje w życiu codziennym. Jestem dosyć chuda i wymizerniała. Wyglądam jak wampir anemiczka, którą nie jestem. Taka moja uroda.

Aktualnie siedzę w vanie ojca. Nigdy nie prowadziłam pamiętnika. Przeprowadzam się. Do Nowego Poznania. To gdzieś na zachodzie Polski. Nie rozumiem, dlaczego rodzice chcą zamieszkać akurat tam. Roi się od wilkołaków wandali. Mięliśmy skończyć z łowami. Ale mnie to nie przeszkadza. Mam to szczęście, że umiem się bronić. Oni Chłopcy często się mnie boją, no cóż, życie.

Moi rodzice nie wiedzą o mnie wszystkiego i niech tak pozostanie. Nawet tutaj wolę tego nie pisać, jeszcze to znajdą i przeczytają, nie ryzykuję.

Przed chwilą spojrzałam w okno. Zobaczyłam brązowe chmury gnieżdżące się na niebie. Zapowiedź suchej ulewy. Sucha ulewa to po prostu grad. Rozpuszcza się, ale nie pozostaje po nim ani kropelka wody. Trochę się pozmieniało w ciągu ostatnich lat.

Usłyszałam wycie. Wilkołak. Zbliżamy się do celu. Nie muszę pytać, wiem to. Szczerze powiedziawszy, trochę się boję. Tego, co mnie czeka. W ciągu tego roku już drugi raz zmieniam szkołę i miejsce zamieszkania. A to dopiero listopad. Tak to bywa, gdy jest się w rodzinie łowców twój starszy brat ciągle pakuje się w kłopoty. Czarna owca w rodzinie. Gdyby tylko wiedzieli o mnie. Rick wie, ale nie mówi, w końcu wtedy musiałby jeszcze siebie wkopać. Umiemy się dogadać, nie powiem nie.

Gdzieś w tle rozległ się grzmot, który zlał się z wilczym wyciem. Moje plecy przeszywa dreszcz, robi mi się zimno. Patrzę na brata, siedzi na przeciwnej kanapie. A właściwie leży. Udaje zobojętniałego, ale ja go znam, czuje się równie niekomfortowo, jak ja. Skoro rodzice chcą skończyć z łowami prowadzeniem firmy i zacząć żyć normalnie, spędzać z nami więcej czasu, jak rodzina, po co nas wiozą do jednego z najbardziej obsadzonych przez wilkołaki zapuszczonych miast w Europie? Co im nie odpowiadało we Frankfurcie? Nie, nie chcę o tym myśleć.

Zastanawiam się... Jak wyglądało życie Osiemdziesiąt sześć lat, trzy miesiące i osiemnaście dni temu na Ziemi? Słyszałam, że było lepiej, ludzie wtedy narzekali na wszystko, ale nie wiedzieli, co się stanie później. W dach auta trzasnął grad. Pada, kiedyś nie było suchych ulew. Kiedyś grad się rozpuszczał, zawsze. Kiedyś chmury były białe lub szare, nie było brązowych. Kiedyś księżyc był srebrny, a nie szkarłatny. Kiedyś wszystko było inne. Kiedyś nie było Onich.

*_*-*_*-*_*-*_*

Tak, kolejny blog, ale mam pomysł i myślę, że jest on supi :3 Ale to się zobaczy. Szablon za jakiś czas będzie inny, ten jest taki "zastępczy", po prostu, żeby nie było czarno i nudno na blogu :3 
Przechodząc do prologu, myślę, że zdradza on nad wyraz dużo, ale jednocześnie ma w sobie nutę tajemnicy, taki właśnie był zamiar i mam nadzieję, że się udało. Mam też nadzieję, że się Wam podoba i będziecie to czytać :p 
Miłej niedzieli, robaczki :*
Całusy,
Atti.